- Sześć lat temu we wstępie do „Końca świata jaki znamy” napisał pan, że pierwsza połowa XXI w. będzie dużo trudniejsza, naznaczona większą niepewnością, ale też bardziej plastyczna, bardziej otwarta niż wszystko, co znamy z XX w. Czy pana zdaniem ta prognoza się sprawdza?
Immanuel Wallerstein: – Bardziej niż sądziłem. Wszystkie dziedziny ludzkiej aktywności zsuwają się w chaos. Nikt nie umie przewidzieć, gdzie będziemy w nieodległej przyszłości.
Świat zawsze był nieco chaotyczny i nieprzewidywalny.
Ale nie w takim stopniu. A poza tym nawet jeżeli ludzie od dawna wiedzieli, że wszystkie prognozy i plany są obciążone ryzykiem, to jednak wierzyli, że zmierzają ku czemuś lepszemu. Były spory o to, do czego zmierzamy, ale we wszystkich stronach dominowała wiara w przyszłość. Teraz znikła. To wywołuje społeczne histerie z różnych błahych powodów coraz częściej i mocniej wybuchające w różnych miejscach świata. Histeria, nieracjonalne reakcje – przeważnie nadmierne – są typowe dla stanów lękowych. Świat nie potrafi sobie wyobrazić jutra, więc histeryzuje.
Może po wielkich projektach XX w. – takich jak komunizm i faszyzm – zniechęciliśmy się do budowania wizji w imię lepszego jutra?
Brak wizji jest źródłem niszczących niepokojów. Człowiek, który umie sobie wyobrazić przyszłość, jest stosunkowo spokojny. Kto tego nie potrafi, ten działa tak, że sam sobie szkodzi. Wszędzie widać narastającą złość, agresję, podziały, konflikty klasowe, etniczne, religijne. Za mojego życia Ameryka nigdy nie była tak spolaryzowana, jak teraz.