Filar, urodzony pod tamtejszym gwiaździstym firmamentem, zaniepokoił się już dwie dekady temu. Przebiegając po telewizyjnych kanałach, natknął się na reportaż, w którym pewien doświadczony leśniczy z Cisnej skarżył się, że po tutejszych borach kręci się jakiś sędziwy uczony i wmawia mu, że już nie żyje w Bieszczadach. Leśniczy był zdezorientowany.
Aż pewnego dnia jego słowa znalazły potwierdzenie w kartografii. Tadeusz Filar, zamieszkały w Opolu od pół wieku, udając się na odpoczynek do rodziny w Lesku, przeglądał podczas tankowania najnowsze polskie mapy. Bieszczady zepchnięto w nich na sam koniuszek kraju, ograniczając do ledwie dwóch połonin. Nad nimi dominowało metrażem Pogórze Leskie i Góry Sanocko-Turczańskie, nieznane mu dotychczas geograficzne krainy. Zaniemówił. Kto i w jakim celu dopuścił się takiej kradzieży?
Kilkanaście lat znosił dostępne w sprzedaży mapy turystyczne oraz samochodowe dezawuujące Bieszczady, aż na emeryturze coś w nim pękło. Wszczął prywatne dochodzenie na najwyższych szczeblach.
Twory. Ale najpierw obdzwonił redaktorów map, domagając się odpowiedzi, na jakiej podstawie wstawiają w uświęcony historycznie teren nowe nazewnicze twory? Ci krakowscy odesłali go do warszawskich, mitygując się, że powielili ich podziały. Stołeczni powoływali się na śp. prof. Jerzego Kondrackiego. Czuł po czołobitnym tonie, że wychowankowie.
To właśnie ów uczony – ustalił Filar telefonicznie – wmawiał leśniczemu z Cisnej, że już w Bieszczadach nie mieszka. Istotnie – posiedział w bibliotekach – bardzo renomowany geograf. Prof. Uniwersytetu Warszawskiego, zasłużony dla regionalizacji fizycznogeograficznej Polski. Jego teoretyczny podział kraju na wzgórza, niziny, pojezierza, półwyspy, mierzeje, uroczyska itp. zyskał powszechny aplauz już w latach 70. Ale (przynajmniej jeśli chodzi o Bieszczady) nie miał przełożenia na mapy.
Profesor zginął w Alpach, dobiegając dziewięćdziesiątki, podczas samotnej wycieczki w 1998 r., czyli dwa lata po pogawędce z leśniczym (do Alp Filar jeszcze powróci). Tuż po śmierci, zapewne dla uznania jego dzieła, do Państwowego Rejestru Nazw Geograficznych wprowadzono jako zalecane do stosowania nowe, wynalezione przez profesora, obiekty: Pogórze Leskie (pod pozycją 6985) oraz Góry Sanocko-Turczańskie (pozycja 7976), dając wydawcom map pole do popisów. Czym praktycznie unicestwiono Bieszczady.
Nonsensy
Zniesmaczony, że jeden człowiek ograbił go topograficznie ze wspomnień, Filar podjął pisemną krucjatę o przywrócenie Bieszczad, interweniując w adekwatnych ministerstwach. Zażądał: a) natychmiastowego usunięcia nowych tworów nazewniczych z państwowych rejestrów; b) powiadomienia kartografów o natychmiastowym wykonaniu pkt a i ewentualnych karach, jeśli od ich używania nie odstąpią; c) skierowania przeprosin do starostów powiatu bieszczadzkiego oraz leskiego za spowodowane zamieszanie.
W listach domagających się przywrócenia ładu w kartografii Filar zarzuca najwyższym szczeblom naruszenie dóbr osobistych swoich i nie tylko. – Jesteśmy – przedstawia się – niewielkim liczebnie towarzystwem przyjaciół Leska i okolic, którego członków łączy wspólny mianownik: miejsce urodzenia w Bieszczadach, żywe zainteresowanie nimi i, niestety, podeszły wiek. Los nas porozrzucał po kraju, ale nigdy nie zatraciliśmy miłości do swej małej ojczyzny, a w nowym otoczeniu z pewną dozą dumy podkreślamy pochodzenie. Nagle okazało się, że wydziedziczono nas z historycznie uświęconego terenu. Miłe przeświadczenie, że mieszkało się w Bieszczadach, było zatem marą senną. Tak naprawdę okłamywaliśmy siebie i znajomych.
W korespondencji wytyka wynalazcom nowych ziem kartograficzny zamęt. Otóż na niektórych studiowanych przez niego mapach będących w obiegu Bieszczad w ogóle nie znalazł, cały zaś teren pokrywało wspomniane Pogórze Leskie. Natknął się także na mapy, gdzie majestatyczne góry były okrojone ledwie do parku narodowego. Doszło do nonsensów zakłócających porządek administracyjny kraju: turysta wjeżdżający do Ustrzyk Dolnych na podstawie zreformowanej mapy jest w Górach Sanocko-Turczańskich, tymczasem na miejscu spostrzega ze zdumieniem, iż przebywa w starostwie powiatu bieszczadzkiego, powołanego rządową reformą w 1998 r. W efekcie nie wie, gdzie właściwie się znajduje.
Wynalazcy na pewno mają świadomość, iż miejscowość Turka leży na terytorium Ukrainy. Zatem zalecany do stosowania termin Góry Sanocko-Turczańskie dotyczy obiektu transgranicznego. Czy ktoś pytał o zgodę naród ukraiński? Może nie akceptują odkrycia profesora i sobie powyższego nie życzą? Filar niepokoi się, aby to jednostronne narzucanie nie doprowadziło do zadrażnień w stosunkach dyplomatycznych.
Podłoża
Tymczasem szczeble przerzucają się odpowiedzialnością za kradzież Bieszczad, zasłaniając zakresem kompetencji. Departament prawny MSWiA uprzejmie Filara przeprasza, ale nie posiada uprawnień władczych w kwestiach kartografii. Odsyła – wg właściwości – do głównego geodety kraju, nad którym nadzór sprawuje Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa.
Wywołany do odpowiedzi Główny Urząd Geodezji i Kartografii powiadamia w hermetycznym wywodzie, że kontestowane przez Filara terminy dotyczą regionów naturalnych, a podział jest dziełem stricte naukowym, noszącym indywidualne piętno twórcy. Uwzględnia on cechy morfograficzne, morfogenetyczne i geologiczne, stanowiące podłoże zróżnicowania mezoklimatycznego, przejawiającego się w typach krajobrazu. Opiera na szeregu założeń teoretycznych i służy wyłącznie uporządkowaniu wiedzy przyrodniczej. W związku z powyższym nie ma podstaw do usunięcia z państwowej bazy mezo-, makro- i mikroregionów. Zaś co do obawy Filara o polsko-ukraińskie stosunki, niech będzie spokojny. Podział ów jest stosowany wyłącznie w kraju, dlatego niektórych obiektów ciągnących się poza jego granice można tam nie spotkać. I odwrotnie. Przykładowo na Ukrainie nasze Góry Sanocko-Turczańskie istnieją pod nazwą Verkhnodistnirovskie Beskydy i nie mamy nic przeciwko. Podobne stanowisko podziela w korespondencji z Filarem departament architektury, budownictwa i geodezji.
Niewiele zrozumiał, jednak pozostał przy swoim. Przecież sprawa nie dotyczy bezimiennych pagórków, lecz zapadłej w ludzkiej świadomości historycznie wykształconej krainy, opiewanej w legendzie, filmie (choćby polski western „Wilcze echa”), poezji, pieśni biesiadnej, książkach Elżbiety Dzikowskiej, a nawet memach mieszczuchów („A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady?”).
Ledwo wiążący koniec z końcem mieszkańcy tych terenów pamiętają, że ich ojcowie za PRL z powodu trudnych warunków życiowych dostawali do pensji tzw. dodatek bieszczadzki.
Konsekwencje
Tymczasem, alarmuje, znów grozi im niedostatek. Las i turystyka to bowiem tutejsze źródła utrzymania. Jedyny bogacz z regionu, znany mu osobiście, to ostatnia finalistka programu „Milionerzy”, emerytowana nauczycielka z Bezmiechowej Dolnej.
Bulwersująca próba wymazania Bieszczad z kartografii zaczyna nadwerężać okolicę finansowo. Czy reformatorzy wzięli pod uwagę, że konsekwencje dla ludności deportowanej na pagórki mogą być zabójcze? Współczesny polski turysta jest wybredny. Spojrzy na uwspółcześnioną kartografię i zechce mieć satysfakcję z pobytu w ścisłych Bieszczadach, a nie popłuczynach po nich, czyli jakimś Pogórzu Leskim, o którym nikt nie słyszał. Nawet Ministerstwo Infrastruktury w jednym z listów do Filara określiło je jako jednostka niższego rzędu (a sam prof. Kondracki wyrażał się per garby).
Z perspektywy dzisiejszego wczasowicza, zwiedzającego cały świat, ledwie pogórze nie jest żadną marką. Mija więc zarówno Ustrzyki Dolne, jak i Lesko, lekceważąc szytą pod niego agroturystykę, nalewkę, kursy malowania na szkle, kąpiele w ruskiej bani. Przestały być must have. Straty te są niemierzalne.
Rewolucja sprawiła, że dzwonią do Filara pozostali w Lesku starzy koledzy z podstawówki, zdezorientowani, czy mogą i do kiedy posiłkować się słowem Bieszczady w nazwach. Co z Bieszczadzkim Domem Kultury, zespołem tanecznym Bieszczadzkie Żabki, gazetą „Echo Bieszczadów”, cyklicznymi wystawami Bieszczadzkie Zadumania, szyldami, pieczątkami itp., skoro stoją w sprzeczności z zaistniałą sytuacją?
Adekwatne departamenty uspokajają, że to nie będzie karalne. Podział fizycznogeograficzny w żadnym wypadku nie odzwierciedla administracyjnego i nie jest od niego zależny. Geografia bowiem to nie nauka ścisła, topograficzne zawiłości wyjaśnia Filarowi w obszernym piśmie dr hab. Andrzej Czerny, członek Komisji Nazw Miejscowości i Obiektów Fizjograficznych. Dr Czerny nie ukrywa przed nim, że koncepcja Kondrackiego niezupełnie mu odpowiada, ale na razie niestety nie ma żadnej nowej propozycji. Jeżeli nie jest przydatna w promocji turystyki w regionie albo nie odpowiada jego mieszkańcom, należy poszukać innego rozwiązania. Przy okazji zwraca uszczypliwie uwagę, że nazwy powiatów piszemy małą literą, np. powiat bieszczadzki.
Nostalgie
Filar w korespondencji używa modnego ostatnio słowa degradacja. O konsekwencjach moralnych nadszarpnięcia renomy gór jeszcze nie wspomniał. Otóż trudne warunki egzystencji tutejszej ludności rekompensowało poczucie dumy, że przyszło im żyć w unikalnej krainie.
Kiedy lata temu wyjechał studiować do Warszawy, miastowi koledzy pytali: Co ty tu robisz? Nasuwały im się skojarzenia z prostym życiem w harmonii z naturą, zielonymi wzgórzami nad Soliną i gwiaździstym niebem będącym konsekwencją niskiego zaludnienia.
Obecnie Filar czeka na odpowiedź, jak to jest, że pojedynczy człowiek zniósł jedne góry, a wynalazł drugie, co odbyło się bez sporów i dysputy. Bezczelnością jest nie skonsultować z najbardziej zainteresowanymi, czy chcą mieszkać na pagórku? Na tej kanwie nasuwa mu się casus Alp. Jak powszechnie wiadomo, góry te są znacznie rozleglejsze, rozciągają się na wiele państw, posiadają zróżnicowaną budowę geologiczną oraz florę. Dzielą na ok. 40 skupisk: m.in. Berneńskie, Bawarskie, Penińskie. Jednakowoż, w całej rozciągłości są to ciągle Alpy. Nikt za granicą nie pomyślałby, żeby degradować je poprzez rozczłonkowanie, bo kula ziemska pękłaby ze śmiechu.
Reasumując. Inercja organów najwyższego szczebla, odmawiających przywrócenia Bieszczad w starym stylu, sprawiła, że Filar zapowiada ogólnopolskie protesty. Zamierza także upublicznić ten chocholi taniec nad Bieszczadami za granicą. W ostateczności, wynajmując adwokatów za własne pieniądze, pójdzie przed Naczelny Sąd Administracyjny. Ma czas.