Filar, urodzony pod tamtejszym gwiaździstym firmamentem, zaniepokoił się już dwie dekady temu. Przebiegając po telewizyjnych kanałach, natknął się na reportaż, w którym pewien doświadczony leśniczy z Cisnej skarżył się, że po tutejszych borach kręci się jakiś sędziwy uczony i wmawia mu, że już nie żyje w Bieszczadach. Leśniczy był zdezorientowany.
Aż pewnego dnia jego słowa znalazły potwierdzenie w kartografii. Tadeusz Filar, zamieszkały w Opolu od pół wieku, udając się na odpoczynek do rodziny w Lesku, przeglądał podczas tankowania najnowsze polskie mapy. Bieszczady zepchnięto w nich na sam koniuszek kraju, ograniczając do ledwie dwóch połonin. Nad nimi dominowało metrażem Pogórze Leskie i Góry Sanocko-Turczańskie, nieznane mu dotychczas geograficzne krainy. Zaniemówił. Kto i w jakim celu dopuścił się takiej kradzieży?
Kilkanaście lat znosił dostępne w sprzedaży mapy turystyczne oraz samochodowe dezawuujące Bieszczady, aż na emeryturze coś w nim pękło. Wszczął prywatne dochodzenie na najwyższych szczeblach.
Twory. Ale najpierw obdzwonił redaktorów map, domagając się odpowiedzi, na jakiej podstawie wstawiają w uświęcony historycznie teren nowe nazewnicze twory? Ci krakowscy odesłali go do warszawskich, mitygując się, że powielili ich podziały. Stołeczni powoływali się na śp. prof. Jerzego Kondrackiego. Czuł po czołobitnym tonie, że wychowankowie.
To właśnie ów uczony – ustalił Filar telefonicznie – wmawiał leśniczemu z Cisnej, że już w Bieszczadach nie mieszka. Istotnie – posiedział w bibliotekach – bardzo renomowany geograf. Prof. Uniwersytetu Warszawskiego, zasłużony dla regionalizacji fizycznogeograficznej Polski. Jego teoretyczny podział kraju na wzgórza, niziny, pojezierza, półwyspy, mierzeje, uroczyska itp.