Niedawno otwarta restauracja Polskie Smaki mieści się naprzeciwko wyjścia z dawnego kina Skarpa. Za czasów PRL należało ono do ścisłej czołówki kin warszawskich. Tu odbywały się coroczne Konfrontacje, na których można było zobaczyć najlepsze filmy zagraniczne nie dopuszczane do dystrybucji, tutaj odbywały się też premiery filmów polskich.
Po filmie można było pójść do Dziennikarzy, Architektów lub do Kameralnej. Nieco dłuższego spaceru wymagało dotarcie do Spatifu. W okolicy było jeszcze kilka podlejszych knajp, które nie cieszyły się popularnością kinowej publiczności.
To wszystko już bardzo odległa przeszłość. Dziś w rejonie martwego kina Skarpa, na Foksal, na Nowym Świecie, na Chmielnej jest kilkanaście restauracji z kuchnią włoską, japońską, tajską, europejską.
Polskie Smaki otworzono przed kilkoma zaledwie miesiącami i mało kto wie, że można tu dobrze i niezbyt drogo zjeść. Na wprost wejścia bufet i parę stolików, na prawo wąska, acz elegancka główna sala. Wnętrze dość ascetyczne, ale może to i dobrze, bo nadmiar pomysłów dekoracyjnych byłby nieznośny. Przy wejściu dwie stare szafy, które pełnią rolę szatni. Bardzo dobry pomysł, bo oszczędza się na szatniarzu (tanie państwo!) i na przestrzeni.
Karta dań proponuje 5 przekąsek zimnych (w cenie 15–17 zł), 8 przekąsek ciepłych na ogół poniżej 20 zł, 5 zup – wszystkie po 11 zł, tyleż sałat po 11 zł i wreszcie 9 dań głównych przeciętnie po ok. 30 zł oraz 4 dania rybne w zbliżonej cenie.
Z przyjemnością dostrzegliśmy wśród zimnych przekąsek nóżki po staropolsku, które okazały się bardzo smaczne, z dobrym chrzanem i owocowym octem. Zupa borowikowa z domowymi łazankami, intensywna, z dużą ilością grzybów, w ten dość chłodny dzień była słusznym wyborem. Podobnie kurki w śmietanie zaskakująco aromatyczne, zwłaszcza jak na koniec lutego.
Z sałat możemy polecić kruchą sałatę ze smażonym boczkiem i góralskim oscypkiem. Bardzo udane połączenie.
Kaczka pieczona z borówkami trochę zbyt wysuszona, bo kucharz nie przykładał się do podlewania jej w czasie pieczenia. Skórka chrupiąca, mięso miękkie, a porcja olbrzymia (pół kaczki). Rewelacyjny natomiast był smażony sandacz (prawdziwie polska specjalność) w dyskretnym sosie koperkowym. Dwa duże kawałki, soczyste, rozpływające się w ustach.
Do obu dań kartofle smażone w gęsim smalcu, równie niezdrowe, co smaczne.
Trochę przygnębiająca była dość pusta sala, ale jeśli kucharz utrzyma poziom, a ceny nie wzrosną, to rychło lokal się zapełni.