Społeczeństwo

Polak narcyzem narodów

Narcystyczne zadęcie narodowe

Kochać zdrowo – racjonalnie i krytycznie – to wcale nie znaczy kochać mniej, słabiej czy gorzej. Kochać zdrowo – racjonalnie i krytycznie – to wcale nie znaczy kochać mniej, słabiej czy gorzej. Mirosław Gryń / Polityka
Czy naród, tak jak pojedynczy człowiek, może cierpieć na coś w rodzaju narcystycznego zaburzenia zbiorowej osobowości? Wydaje się, że historia Polski, a zwłaszcza jej propagandowa wizja, sprzyja tego rodzaju deformacji. Czy się z niej leczyć?
Zdrowa miłość do siebie, tak polecana przez psychologów, to bynajmniej nie jakiś narcyzm w wersji light.Mirosław Gryń/Polityka Zdrowa miłość do siebie, tak polecana przez psychologów, to bynajmniej nie jakiś narcyzm w wersji light.
Najnowszy numer Poradnika Psychologicznego POLITYKI „Ja My Oni” ukaże się w wersji drukowanej 16 maja, a dzień wcześniej w wydaniach cyfrowych.Polityka Najnowszy numer Poradnika Psychologicznego POLITYKI „Ja My Oni” ukaże się w wersji drukowanej 16 maja, a dzień wcześniej w wydaniach cyfrowych.

Artykuł w wersji audio

Część polskich polityków, a wraz z nimi zapewne ich wyborcy, zwłaszcza w ciągu ostatnich dwu lat ujawniała specyficzną wrażliwość, a nawet nadwrażliwość na punkcie naszej narodowej godności, honoru, uznania na świecie. Widać, że to zadawniony i bardzo silny rys polskiej zbiorowej tożsamości. Hasło „wstawania z kolan”, bezskuteczne szarże na forum międzynarodowym (niesławne 27:1), wreszcie niewykonalna nowelizacja ustawy o IPN, która usiłowała z nas uczynić zbiorowość niepokalaną żadnym grzechem – to wszystko może prowadzić do krzywdzącego uogólnienia. Do postrzegania nas przez innych jako coraz bardziej nieszczęsnego, wielomilionowego narcyza. Zakochanego w sobie, oczekującego specjalnego traktowania, ale w głębi duszy zlęknionego, niepewnego swej wartości, żarłocznie wypatrującego uznania z zewnątrz. Zupełnie jak człowiek, który nigdy nie zdoła wyrosnąć ze swego marnego dzieciństwa, kiedy brakowało mu miłości, troski, ciepła, więc nie było na czym zbudować zaufania do świata i przychylności do innych.

Naród: co to właściwie jest?

Powie ktoś, że to za daleko idąca metafora. Owszem, w potocznej świadomości czy publicystyce istnieje naturalna skłonność, by grupom przypisywać cechy właściwe jednostkom, antropomorfizować zbiorowości, klasyfikować je według ducha czy charakteru narodowego, dopatrywać się faz w rozwoju narodowym. Nauka akademicka dość długo stawała przeciw temu okoniem, ale nie ustrzegła się pokusy. W psychologii społecznej na dobre zagościł termin narcyzm grupowy.

Człowiek – to banał – rodzi się jako istota społeczna, ludzie zawiązują się w grupy. Problem, że utożsamiają się z nimi. Na przynależności – do rodziny, klanu, firmy, lokalnej społeczności, rasy, wyznania, płci – budują swoją indywidualną tożsamość. Specjalnym rodzajem grupy jest naród. Pojęcie na dobre istnieje niewiele ponad dwa wieki. Wciąż nie ma jednej definicji narodu: historycy, antropolodzy, socjolodzy mają tu różne koncepcje. Nie brakuje takich, którzy uważają wizję świata podzielonego pomiędzy szczelnie zamknięte enklawy narodowościowe za mikroepizod w dziejach ludzkości, i to żałosny w skutkach, zliczywszy choćby liczbę młodych, najdorodniejszych samców, którzy zginęli w obronie narodowych granic, które i tak się w końcu zmieniły.

Niemniej jednak ludzie współcześni identyfikują się ze swoimi narodami. W przeważającej większości wierzą, że to byt realny, zjawisko wręcz biologiczne, a nie jedna z możliwych konstrukcji kulturowych. Więcej – wartość, ponad którą należy przedkładać nawet własne życie. O tym, jak to przekonanie jest silne, świadczą rozważania i badania przedstawione w książce socjologa prof. Jacka Raciborskiego „Obywatelstwo”. Była ona pisana przed kilkunastoma laty jako niezamierzona odpowiedź na globalizacyjny entuzjazm, otwieranie granic itd. Już wtedy zdecydowana większość nawet najbardziej – jeśli tak można powiedzieć – otwartych na otwartość Europejczyków twierdziła, że nie ma sensowniejszej organizacji ekonomicznej i politycznej zapewniającej byt i bezpieczeństwo niż państwo narodowe.

Od kilku lat z pewnością żyjemy w okresie wzmożenia patriotycznego i nacjonalistycznego, polegającego na dojściu do głosu (a także wejściu do polityki) radykalizmów nacjonalistycznych, szowinistycznych, ksenofobicznych. Ale nie tylko. Chodzi o pewien ogólny nastrój – w modę weszło określanie się jako patriota, w dobrym tonie są wyznania miłości ojczyzny, eksponowanie symboli narodowych (obwieszanie domów flagami), podkreślanie swojego „czystego etnicznie” rodowodu i przywiązania do tradycji, pomnikomania itd.

Nawet osoby będące w radykalnej opozycji do „patriotycznej” władzy nazwali się nie obywatele świata, ale Obywatele RP, komunikując: my też jesteśmy Polakami, też kochamy naród i do niego przynależymy, też zależy nam na państwie zwanym Rzeczpospolitą. Nikt, kto chce dziś odnieść sukces wyborczy, nie nazwie się już Unią Wolności, a nawet Prawem i Sprawiedliwością – powinno się dodać coś narodowego. PiS – nawiasem – wszystkie instytucje, plany, przedsięwzięcia okrasza przymiotnikiem narodowy, jakby już samo to słowo miało im przydać niepodważalnych zalet. Słowem, patriotyzm został awansowany na walor naczelny człowieka, dystansując mądrość, pracowitość, wykształcenie, talenty, dobroć, altruizm itd.

Patriotyzm czy dwa patriotyzmy

Wróćmy do psychologicznej analogii. Co pomyślelibyśmy o człowieku, który powiada: kocham siebie ponad wszystko i cokolwiek robię, czynię to w imię miłości do siebie, bo moje dobro jest dobrem jedynym, niepodważalnym, wartym każdej ofiary? Narcyz.

W badaniu narcyzmu grupowego, a zwłaszcza narodowego, polscy psycholodzy społeczni mają spore dokonania. Z naszym Poradnikiem Psychologicznym „Ja My Oni” stale współpracują autorzy młodszego pokolenia badaczy, jak np. Aleksandra Cisłak czy Michał Bilewicz i ich współpracownicy, opisujący również własne badania. Prezentują pogląd, że każda identyfikacja grupowa, w tym narodowa, może przybierać dwie formy: pozytywnego przywiązania, odpornego na zagrożenia i krytycyzm; oraz formę narcystyczną, która wiąże się z przeświadczeniem o wyjątkowości własnej grupy i koniecznością uznania tego faktu na zewnątrz. Ci, którzy są przywiązani do grupy narcystycznie, uważają się za przywiązanych bardziej. Odnoszą z większą rezerwą niż krytyczni do mniejszości narodowych. A także znacznie częściej towarzyszy im przeświadczenie, że brak należytego docenienia narodu jest efektem wszechobecnych spisków i celowego fałszowania historii przez naszych wrogów.

Zjawisko kolektywnego narcyzmu jest powszechne nie tylko w odniesieniu do narodu. Amerykanie pod tym kątem badali gangi młodzieżowe – narcystyczny związek z nimi wiązał się z większą gotowością do agresji i zbiorowych gwałtów. Z kolei badania nad Tamilskimi Tygrysami doprowadziły do konkluzji, że w narcystycznym uwielbieniu dla ugrupowania tkwi źródło radykalizacji jego działań.

Szkodliwość miłości narcystycznej bynajmniej na tym się kończy. Badania prowadzone w świecie biznesu dowiodły, że narcystycznie przywiązani do swoich firm czy korporacji pracownicy znacznie częściej niż krytyczni w obliczu kryzysu gotowi są nieuczciwie walczyć o własną pozycję (poprzez osłabianie innych) i z mniejszymi skrupułami porzucają tonący okręt. Jeśli grupa nie zaspokaja potrzeby wielkości, pójdą do innej. Na dłuższą metę kolektywny narcyzm podkopuje zatem trwałość samej grupy. Słowem – jak pisze Aleksandra Cisłak – narcyzm upośledza to, co potocznie nazywamy grą zespołową.

Często podnoszonym argumentem za krzewieniem bezwarunkowej miłości ojczyzny wśród młodzieży jest to, że będzie ona z oddaniem na rzecz kraju pracować, a w razie konieczności poświęci mu wszystko, również życie. Niestety, w obliczu wiedzy wynikającej z nauk społecznych – wcale nie jest to takie oczywiste. Badania Manany Jaworskiej z UW pokazały, że osoby narcystycznie przywiązane do narodu z jednej strony wyrażają większą gotowość uczestnictwa w manifestacji (np. przeciw jakiemuś szkalującemu Polskę filmowi), z drugiej – większą niż przeciętna gotowość do opuszczenia kraju i poszukania lepszej przyszłości na emigracji.

Idole młodych Polaków

Tymczasem polska młodzież jest znów poddawana takiej właśnie narcystycznej obróbce. Rzecz nie tylko w reformie edukacji firmowanej przez minister Annę Zalewską, gdzie wychowanie w duchu martyrologiczno-powstańczych tradycji jest jednym z naczelnych celów. Jeszcze nim zaczęła się megaoperacja zawrócenia polskiej szkoły w te tryby, kolejne roczniki wyraźnie chyliły się ku obrazowi Polski wiecznie ciemiężonej i walecznej, zdradzanej i otoczonej podstępnymi wrogami. A jednocześnie nacji o wyjątkowej misji w historii, wyznaczonej bynajmniej nie przez los, zbieg okoliczności, położenie geostrategiczne, lecz przez Najwyższego.

Dr Krzysztof Malicki z Uniwersytetu Rzeszowskiego w ramach zbiorowej pracy „Stare i nowe tendencje w obszarze pamięci społecznej” (PAN i APS im. Marii Grzegorzewskiej) opisuje cykliczne badania nad kanonami historycznymi polskiej młodzieży. Odpowiada ona tam na proste pytania: kto jest wielkim Polakiem, a kto bohaterem negatywnym; jakie wydarzenia historyczne są chwalebne, a jakie haniebne?

Ewolucja między 2009 a 2015 r. jest niezwykle znamienna. Ewolucja właśnie, bo rewolucji nie ma. Niezmiennie „zaprezentowany kanon ma charakter wyjątkowo militarno-niepodległościowy, prezentuje przeszłość w kategoriach walki o wolność ojczyzny. W zestawieniu niemal zupełnie brakuje osób reprezentujących inne wymiary życia społecznego niż walka zbrojna i działalność niepodległościowa”. W 2009 r. Mikołaj Kopernik uzyskał jeszcze 0,7 proc. wskazań, Fryderyk Chopin – 0,3 proc., Maria Skłodowska – 0,2 proc., a ówczesny – wydawać by się mogło idol – Adam Małysz 0,1 proc. (dr Malicki zaznacza, że wśród dorosłych ta lista układa się zupełnie inaczej; Chopin, Kopernik i Skłodowska to spiżowa część kanonu). Po sześciu latach Skłodowska podskoczyła w rankingu – do 0,4 proc. wskazań (po drodze był rok Skłodowskiej). A czołówka pozytywnych? Jan Paweł II z pierwszego miejsca spadł na trzecie. Józef Piłsudski utrzymał drugą pozycję. Lech Wałęsa nawet awansował o dwa oczka (skok po filmie Andrzeja Wajdy). Spadli z listy Kazimierz Wielki, Mieszko I, Jan III Sobieski. Pojawili się za to Roman Dmowski (4. miejsce!), Witold Pilecki (zaraz za nim), Danuta Siedzikówna (7. miejsce). Na szczęście w pierwszej dziesiątce ostali się jeszcze Ignacy Paderewski i Irena Sendlerowa. Ale – jak pisze dr Malicki – „w 2015 r. znamienne jest pojawienie się wielu nazwisk związanych z Państwem Podziemnym po 1945 r., jak Emil Fieldorf czy Zygmunt Szendzielorz”. Badacz zauważa też, że na liście nie ma przywódców AK Tadeusza Bora-Komorowskiego czy Stanisława Roweckiego, są za to Jan Bytnar czy Tadeusz Zawadzki z Szarych Szeregów.

Co to znaczy, że w imaginarium polskiej młodzieży Danuta Siedzikówna „Inka” zdobywa 15 razy więcej głosów niż noblistka Maria Skłodowska-Curie? Że propaganda i polityka historyczna są skuteczne? Są. Że młodzież lubi słuchać wojennych bajek, bo zawsze lubiła słuchać o tym, jak się biją Indianie z białymi, a Polacy z Niemcami i Ruskimi? Owszem. Że szkoła jeszcze przed pisowską deformą „narcystycznie” indoktrynowała? Też. Ale przede wszystkim z badań tych wynika, że rośnie pokolenie utwierdzone w przekonaniu, że cała nasza narodowa przeszłość oparta była na potwornej krzywdzie, na straszliwych cierpieniach, na bohaterstwie kończącym się śmiercią; mało – śmiercią męczeńską. Że taka właśnie jest nasza grupowa tożsamość. Innej drogi do historii, niż zginąć z miłości do ojczyzny (i z nienawiści do jej wrogów), po prostu nie ma.

Narcyzm: siła dwóch potworów

Powróćmy znów do psychologii i analogii z indywidualną osobowością. Coraz większe uznanie w psychologii zyskują tzw. narracyjne teorie osobowości, które powiadają, że osobowość to wcale nie zestaw w miarę stałych cech i tendencji w zachowaniu, lecz właśnie opowieść, jaką człowiek ma o sobie. To, jak pamięta swoją przeszłość i co uważa w niej za istotne. To, jaką ma wizję swoich dokonań i porażek. To, w czym – swoim własnym zdaniem – jest silny, w czym słaby. Inaczej mówiąc, osobowość jest wewnętrznym lustrem człowieka.

Co się dzieje, jeśli w tym zwierciadle widać wyłącznie poczucie krzywdy i osamotnienia, a jednocześnie talenty, które świat zlekceważył, piękno, którego nie dostrzegł, mądrość, której nie docenił? Strategią powetowania sobie tej niesprawiedliwości i odwetu na złym świecie staje się egotyzm, egoizm, narcyzm. Czy z narcyzmu indywidualnego wiedzie prosta droga do tego zbiorowego? Erich Fromm odpowiadał: „Narcyzm grupowy jest niezwykle ważnym elementem dawania satysfakcji tym, którzy mają mało innych powodów, by czuć się wartościowymi i dumnymi”.

Jak to opisuje klasyk współczesnej psychologii Mihaly Csikszentmihalyi, narcyz to ktoś, kto wyhodował w sobie wewnętrznego nadzorcę. Potwora, bo cała energia człowieka koncentruje się na zaspokajaniu jego potrzeb. A on jest histerycznie i bezustannie głodny uznania i podziwu. Sposobami, by go nakarmić, są: idealizowanie własnej osoby, postrzeganie siebie jako człowieka nieskazitelnego. W myśl zasady, że najbardziej u innych nie lubimy swoich własnych wad, narcyz chronicznie własne ułomności i postępki projektuje na innych ludzi: to nie ja jestem winny – to oni, to nie ja jestem zły – to inni są źli.

Dramat narcyza najczęściej polega na tym, że ma on nie jedno, ale niejako dwa nieuświadomione dna. Na tym bliżej powierzchni usadowił się ów egocentryczny potwór. Na niższym poziomie spoczywa jeszcze ktoś: biedna, stłamszona, niedopuszczana do głosu istota. Głęboko niedowartościowana, czasem przekonana o swej bezwartościowości. Istota, która potrzebuje potwierdzenia, że tak nie jest. Łaknie miłości, tym bardziej że sama siebie w najmniejszym stopniu nie kocha. I na tym polega paradoks narcyzmu: pod pozorem rozbuchanej miłości do siebie kryje się jedno wielkie niekochanie swojego ja. Inaczej mówiąc – w wewnętrznym lustrze, zamazanym i niedokładnym, nie widać tego, kim narcyz jest naprawdę.

Czy powyższa charakterystyka odnosi się też do narcyza zbiorowego? W dużej mierze tak. Czy można więc zastosować w przypadku tego zaburzenia jakieś analogiczne metody, jakie narcyzom proponuje współczesna psychiatria i psychoterapia?

Problem jednak, że narcyzowi zatopionemu w swoim egotyzmie i egoizmie żyje się całkiem dobrze. Ma znakomitą racjonalizację na wszystkie swoje niedoskonałości, błędy, nieudacznictwo. To innym żyje się z nim źle. Spirala się nakręca, bo ludzie unikają z nim kontaktu. Jego samotność i niezrozumienie znajdują więc samopotwierdzenie.

Ponadto łatwiej w zaburzenie uwierzyć jednostce niż kilku milionom osób. A pokładanie nadziei w terapii, poczucie, że ona w czymś pomoże, jest w ogóle warunkiem jej rozpoczęcia.

Co zatem pozostaje? Przynajmniej tyle, by człowiek strzegł się pułapki chorej i ślepej miłości do jakiejkolwiek zbiorowości, do której przynależy, w tym także do swego narodu, którego przecież nie wybierał, jeno się w nim urodził. I by strzegł przed tym dzieci na wszelkie możliwe sposoby.

Pokochaj siebie

Zdrowa miłość do siebie, tak polecana przez psychologów, to bynajmniej nie jakiś narcyzm w wersji light. W istocie normalna, zdrowa miłość własnej osoby jest przeciwieństwem narcyzmu.

Bestsellerowej od lat książce Wayne’a W. Dyera nadano polski tytuł „Pokochaj siebie” – celnie, choć w oryginale to tylko tytuł jednego z rozdziałów. Portret człowieka kochającego w sposób właściwy przedstawia się wedle tego psychologa następująco: wyzbywa się on wiecznego gderania i narzekania (bo kontroluje swoje stany emocjonalne). Podchodzi do własnego życia z niesłabnącą ciekawością, dystansem i poczuciem humoru (toteż nie nudzi się ze sobą). Choć ma swoje zdanie, nie narzuca go innym (bo przecież nie potrzebuje powszechnej aprobaty). Nie ma potrzeby manipulować innymi (i sam jest na manipulację odporny). Nie żywi i nie wzbudza u innych nadmiernego poczucia winy (bo to marnowanie czasu). Nie potrzebuje chronicznego stanu sukcesu (bo to niemożliwe). Nie udaje nikogo, kim nie jest (gdyż wystarczy mu to, kim jest). A przede wszystkim nie szuka i nie domaga się bezustannej akceptacji na zewnątrz (ponieważ ma jej dość wewnątrz siebie).

Czy da się to przełożyć na narcyzm grupowy i możliwości wyjścia z tej matni? Chyba tak. Wyobraźmy sobie szczęśliwy naród. Nie gdera i nie narzeka. Nie grzęźnie w poczuciu winy, ale nie wypiera się też swoich błędów. Nie szuka w swej historii wyłącznie nieszczęść i spisków. Podchodzi do niej z dumą oraz dystansem i humorem. Nie musi być mistrzem świata we wszystkim. Nie potrzebuje nieustannego sukcesu. A przede wszystkim nie zmusza (zwłaszcza ustawowo) siebie i innych do bezustannej aprobaty i podziwu. Byłby to naprawdę fajny naród do kochania i zaprzyjaźnienia się. Szkoda, że to utopia. Ale starać się można. Kochać zdrowo – racjonalnie i krytycznie – to wcale nie znaczy kochać mniej, słabiej czy gorzej.

***

Co to jest ego i skąd człowiek je ma? Czy jest jednorodne czy może składa się z różnych, konkurujących ze sobą Ja? Czy pomaga człowiekowi w życiu czy raczej przeszkadza? Na te m.in. pytania próbujemy odpowiedzieć w najnowszym numerze Poradnika Psychologicznego POLITYKI „Ja My Oni”, który ukaże się w wersji drukowanej 16 maja, a dzień wcześniej w wydaniach cyfrowych.

Polityka 19.2018 (3159) z dnia 08.05.2018; Społeczeństwo; s. 37
Oryginalny tytuł tekstu: "Polak narcyzem narodów"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną