JULIUSZ ĆWIELUCH: – Widział pan „Krótki film o zabijaniu”?
ADAM KABZIŃSKI: – Widziałem. A dlaczego pan pyta?
Bo to właściwie mógłby być film o człowieku, którego pan skazał na karę śmierci.
Dwukrotnie orzekałem karę śmierci. W obydwu wypadkach jej nie wykonano.
Żałuje pan?
Przecież pan wie, że nie odpowiem na to pytanie. Chciałby się pan dowiedzieć po latach, że sędzia, który pana skazywał, żałuje jakiegoś wydanego przez siebie wyroku? Jeśli czegoś żałuję, to tych kilku przypadków, w których doświadczenie i intuicja podpowiadały mi, że uniewinniam sprawcę, ale materiał dowodowy nie pozwalał na wysłanie go za kratki. Tylko tego żałuję.
Nie kusiło pana, żeby nagiąć dowody?
Prowokuje mnie pan. Ale nie wyrzucę pana za drzwi. Opowiem panu o lekcji sądowej pokory, której udzieliło mi życie i moi starsi koledzy z sądu apelacyjnego. Do pierwszego morderstwa, które dostałem na wokandę, doszło w małej podkieleckiej miejscowości. Młoda kobieta została uduszona i pocięta nożem. Morderca kłuł ciało chaotycznie. Nie została zgwałcona. Niczego nie ukradziono. Zginęła uduszona paskiem od własnej torebki. Sprawa była trudna. Milicja wskazała jednak podejrzanego, choć parę kwestii pozostawiało wątpliwości. Sam motyw na pierwszy rzut oka mógł się wydawać błahy. Właściwie to zginęła przez jedno głupie kłamstwo.
Szokowało to pana?
Wtedy tak. Teraz już nie. Po 40 latach orzekania wiem, że życie można stracić nie tylko przez głupie kłamstwo, ale i głupi żart. Można zginąć właściwie za nic. Po prostu znalazło się nie w tym miejscu, co trzeba. Z wyjaśnień wynikało, że sprawca i ofiara spotkali się w knajpie, gdzie on świętował z kolegami przed swoim ślubem.