Zagadkowa śmierć komendanta
Co wiemy 20 lat po zabójstwie gen. Marka Papały
Marek Papała, wtedy już były komendant główny policji, zginął od strzału w głowę na parkingu przed swoim domem przy ul. Rzymowskiego 17 (dzisiaj Gintrowskiego) 25 czerwca 1998 r. Dochodziła godz. 22, generał podjechał swoim daewoo espero. Nie zdążył wysiąść z auta, kiedy padł strzał. Jedyny świadek zbrodni, mieszkaniec bloku przy Rzymowskiego 17, Wietnamczyk, palił papierosa na balkonie na VI piętrze bloku. Widział parkujący samochód i generała, który próbował wysiąść z auta, oraz drugiego mężczyznę, który trzymał w ręku przedmiot przypominający gaśnicę samochodową (mógł to być pistolet owinięty folią, aby zatrzymać łuskę od naboju). Ale twarzy nie rozpoznał, nie potrafił też dokładnie opisać sylwetki sprawcy. To zrozumiałe, było ciemno, odległość nie taka mała.
Przed budynkiem przy Rzymowskiego spacerowała wtedy z psem żona Marka Papały. Zeznała, że minęła ją para, mężczyzna z kobietą. Szli od strony parkingu. To ona zobaczyła chwilę później bezwładne ciało męża.
Wieść o zabójstwie rozniosła się po Warszawie błyskawicznie. Na miejsce zjechały ekipy śledcze, policjanci zabezpieczający teren, dziennikarze i spora liczba polityków, głównie z SLD, bo generał przyjaźnił się z działaczami tej właśnie formacji. Komendantem głównym został w 1997 r. na wniosek Leszka Millera, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Wszyscy mieszali się między sobą, chodzili w kółko, zadeptywali ślady. Słowem, panował bałagan, który utrudnił pierwszą fazę śledztwa.
Wersja z Edwardem M.
Spośród wielu początkowych wersji śledczych – m.in. zemsta podwładnego, nieporozumienia rodzinne, atak szaleńca – przyjęto jedną i za wszelką cenę próbowano jej dowieść. A mianowicie, że dokonano zabójstwa na zlecenie, bo generał posiadł wiedzę kompromitującą i niebezpieczną dla zleceniodawców lub zleceniodawcy.