Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Zagadkowa śmierć komendanta

Co wiemy 20 lat po zabójstwie gen. Marka Papały

Ekipy śledcze na miejscu tragedii, 25 czerwca 1998 r., ok. godziny 23.30. Ekipy śledcze na miejscu tragedii, 25 czerwca 1998 r., ok. godziny 23.30. Przemek Wierzchowski / PAP
Po 20 latach od zastrzelenia gen. Marka Papały wciąż nie wyjaśniono, kto zabił i jaki miał motyw. Przypomnijmy fakty.
Generał Marek Papała i Leszek MillerJacek Turczyk/PAP Generał Marek Papała i Leszek Miller

Marek Papała, wtedy już były komendant główny policji, zginął od strzału w głowę na parkingu przed swoim domem przy ul. Rzymowskiego 17 (dzisiaj Gintrowskiego) 25 czerwca 1998 r. Dochodziła godz. 22, generał podjechał swoim daewoo espero. Nie zdążył wysiąść z auta, kiedy padł strzał. Jedyny świadek zbrodni, mieszkaniec bloku przy Rzymowskiego 17, Wietnamczyk, palił papierosa na balkonie na VI piętrze bloku. Widział parkujący samochód i generała, który próbował wysiąść z auta, oraz drugiego mężczyznę, który trzymał w ręku przedmiot przypominający gaśnicę samochodową (mógł to być pistolet owinięty folią, aby zatrzymać łuskę od naboju). Ale twarzy nie rozpoznał, nie potrafił też dokładnie opisać sylwetki sprawcy. To zrozumiałe, było ciemno, odległość nie taka mała.

Przed budynkiem przy Rzymowskiego spacerowała wtedy z psem żona Marka Papały. Zeznała, że minęła ją para, mężczyzna z kobietą. Szli od strony parkingu. To ona zobaczyła chwilę później bezwładne ciało męża.

Wieść o zabójstwie rozniosła się po Warszawie błyskawicznie. Na miejsce zjechały ekipy śledcze, policjanci zabezpieczający teren, dziennikarze i spora liczba polityków, głównie z SLD, bo generał przyjaźnił się z działaczami tej właśnie formacji. Komendantem głównym został w 1997 r. na wniosek Leszka Millera, ówczesnego ministra spraw wewnętrznych. Wszyscy mieszali się między sobą, chodzili w kółko, zadeptywali ślady. Słowem, panował bałagan, który utrudnił pierwszą fazę śledztwa.

Wersja z Edwardem M.

Spośród wielu początkowych wersji śledczych – m.in. zemsta podwładnego, nieporozumienia rodzinne, atak szaleńca – przyjęto jedną i za wszelką cenę próbowano jej dowieść. A mianowicie, że dokonano zabójstwa na zlecenie, bo generał posiadł wiedzę kompromitującą i niebezpieczną dla zleceniodawców lub zleceniodawcy. Sugerowano, że może chodzić o handel narkotykami, kradzionymi samochodami, nielegalne interesy na rynku nieruchomości, a nawet o sprawy obyczajowe. Tyle że nigdy nie skonkretyzowano, jaką tykającą bombę generał miał w głowie.

Postawiono hipotezę, że jednym ze zleceniodawców mógł być polonijny biznesmen z Chicago Edward M., potem z determinacją próbowano znaleźć odpowiednie dowody. Pominięto jeden szczegół – wynajęty zabójca nie czekałby na Papałę akurat tego dnia przed jego domem, bo generał miał nie być sam. Edward M. o tym dobrze wiedział, bo dwie godziny wcześniej widział się z Markiem Papałą w domu emerytowanego generała SB Józefa Sasina. Papała pożegnał się, mówiąc, że jedzie na dworzec po swoją matkę. Pociąg się spóźniał, dlatego generał postanowił poczekać w domu. Kiler nie mógł wiedzieć, że generał wróci na chwilę bez matki. W śledztwie nigdy nie pojawił się wątek, że zabójca miał w planie zastrzelenie dwóch osób.

Edwarda M. wytypowano do tej sprawy, bo uznano, że zajmuje się szemranymi biznesami, a do tego pozostawał w bliskich relacjach z Papałą. Były szef policji miał obiecaną posadę oficera łącznikowego w Brukseli, musiał jednak poprawić swój angielski. Edward M. zaprosił go na kurs językowy do siebie, do Chicago. Ale wcześniej ktoś komendanta zastrzelił.

Szukano dowodów, które powiązałyby biznesmena z Chicago z zabójstwem, ale nieoczekiwanie trafiono na złodzieja samochodowego Igora Ł. ps. Patyk. Dwie godziny przed zbrodnią był w pobliżu parkingu na Rzymowskiego. Został mianowany świadkiem koronnym i zeznał, że kiedy tamtędy przechodził, zobaczył Krzysztofa W., byłego zapaśnika. Śledczy wiedzieli, że zapaśnik przyjaźni się z Ryszardem Boguckim, kiedyś uważanym za utalentowanego biznesmena, potem poszukiwanym z powodu zarzucanych mu malwersacji finansowych. Bogucki zaś kolegował się ze słynnym Nikosiem, przez jakiś czas ukrywał się u niego. Brakowało już tylko ogniwa, które powiąże wszystkie elementy w logiczny łańcuch dowodowy.

Wersja ze Słowikiem i Boguckim

Brakującym ogniwem okazał się Artur Z. ps. Iwan, płatny zabójca z Trójmiasta. Siedział za kratami pod zarzutem udziału w zabójstwie, kiedy dotarła do niego policjantka z grupy Generał, powołanej do sprawy Papały. Początkowo Iwan niewiele mógł pomóc, ale podczas kolejnych przesłuchań pamięć mu wracała. Wiadomo, że za zeznania w sprawie zabójstwa Papały obiecano mu nadzwyczajne złagodzenie kary w procesie o morderstwo. I faktycznie, został później skazany nie na dożywocie, ale 15 lat więzienia.

Artur Z. podczas jednego z przesłuchań zeznał, że uczestniczył wraz z Nikosiem i Andrzejem Z. ps. Słowik w spotkaniu w gdańskim hotelu Marina. Był tam jakiś biznesmen z Warszawy, który szukał wykonawcy wyroku na generale policji. Obiecywał 40 tys. dol. Iwan rozpoznał, że tym biznesmenem był Edward M. Ale podejrzanego nie zatrzymano. Wyjechał do Chicago i tam czekał na rozwój wydarzeń.

A w Polsce już rozpędziła się machina śledcza. Hasło brzmiało jasno: dopaść Edwarda M. Wystąpiono do USA o ekstradycję podejrzanego. Na spotkania z amerykańskimi prokuratorami jeździł osobiście ówczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Wydawało się, że wydanie Edwarda M. przez USA to tylko kwestia czasu, tym bardziej że biznesmena umieszczono w areszcie ekstradycyjnym w Chicago. Ale amerykański sędzia nie zostawił suchej nitki na wniosku ekstradycyjnym. Uznał zeznania Artura Z. za całkowicie niewiarygodne i wytknął polskim śledczym szereg niewybaczalnych błędów. Edward M. odzyskał wolność, ale do Polski już nigdy więcej nie przyjechał.

Aktem oskarżenia objęto, niejako w zastępstwie, Andrzeja Z. ps. Słowik – za pomocnictwo, oraz Ryszarda Boguckiego – za współudział w zabójstwie. Obaj na procesie, który toczył się przed Sądem Okręgowym w Warszawie, nie przyznali się do winy, a główny świadek oskarżenia Artur Z. zmarł w więziennym szpitalu z powodu przedawkowania leków. Tak przynajmniej brzmiał oficjalny komunikat.

Pod koniec procesu, w którym oskarżycielami byli prokuratorzy z warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej, do gry niespodziewanie weszła jednostka apelacyjna z Łodzi. Informacje brzmiały sensacyjnie: mamy innych podejrzanych. Gen. Papałę zastrzelili dwaj złodzieje samochodowi: Igor Ł. ps. Patyk oraz Mariusz M. ps. Majek. Po raz pierwszy zdarzyło się, że dwie prokuratury w tym samym czasie przedstawiły dwie całkowicie odmienne wersje tego samego zabójstwa. Trudno było zrozumieć, jak to możliwe, że wybuchła wojna między prokuraturami z Łodzi i Warszawy.

W takiej atmosferze już nikogo nie zdziwił wyrok w procesie Słowika i Boguckiego. Obaj zostali uniewinnieni. Sąd uznał, że nie było żadnych dowodów na udział obu oskarżonych w zabójstwie byłego komendanta policji.

Wersja z Patykiem

Prokuratura z Łodzi swoje śledztwo w sprawie zabójstwa gen. Papały wszczęła na polecenie ówczesnego ministra sprawiedliwości Krzysztofa Kwiatkowskiego. Początkowo postępowanie dotyczyło nieprawidłowości w śledztwie warszawskim. Punktem wyjścia była analiza kryminologiczna wykonana przez doświadczonych policjantów. Wynikało z niej, że popełniono wiele błędów, m.in. nie sprawdzono logowań telefonów Patyka i członków jego gangu złodziei samochodowych. Okazało się, że nie tylko Patyk, ale i jego ludzie przebywali w zasięgu masztu telefonicznego na Mokotowie. Podczas przesłuchań podwładnych Patyka jeden z nich, czyli Robert P., oświadczył, że w zamian za status świadka koronnego ujawni, co się zdarzyło feralnego wieczoru na parkingu przy Rzymowskiego 17.

Jego zeznania zmieniły bieg śledztwa. W jego wersji grupa Patyka planowała ukraść daewoo espero z parkingu przy Rzymowskiego. Podjechali w pięciu samochodem w pobliże miejsca kradzieży. On i dwaj bracia J. zostali przy aucie, a Patyk i Majek udali się na parking. I wtedy padł strzał, tamci dwaj przybiegli do wozu i cała piątka uciekła. O tym, że zastrzelonym był Marek Papała, dowiedzieli się z mediów.

Ta wersja o przypadkowym zabójstwie brzmiała prawdopodobnie, ale miała też kilka słabych punktów. Złodzieje z grupy Patyka na podstawie jego zeznań (jako świadka koronnego) zostali wcześniej skazani. Dlaczego wtedy Robert P. nie ujawnił okoliczności zabójstwa generała? Gdyby to zrobił, skorzystałby z nadzwyczajnego złagodzenia kary. Jego zeznań nie poparli bracia J., chociaż potwierdzenie wersji Roberta P. nie groziło im konsekwencjami prawnymi. Patyk i Majek rzecz jasna nie przyznali się do winy. Obaj usłyszeli zarzut dokonania zabójstwa.

Od 2015 r. w Warszawie toczy się proces złodziei samochodowych oskarżonych o zabójstwo gen. Papały. Początkowo dynamiczny, z często wyznaczanymi terminami, ale później tempo spadło. Ostatnio wokandy odbywają się sporadycznie, a do przesłuchania pozostało jeszcze kilkudziesięciu świadków. Nie jest pewne, czy w 2018 r. sprawę uda się zakończyć wyrokiem. Główny oskarżony najpierw przebywał w areszcie, ale sąd uchylił ten środek zapobiegawczy, co mogło świadczyć o słabości dowodów zebranych przez łódzką prokuraturę. Sędzia Mariusz Iwaszko stwierdził jednak, że decyzja o zmianie środka nie ma nic wspólnego z oceną dowodów. Została podyktowana faktem, że oskarżony w areszcie przebywał ponad trzy lata, a jego pobyt na wolności nie spowoduje zagrożenia matactwem ani nie grozi ucieczką, bo Patyk jako świadek koronny (nie stracił statusu) pozostaje pod obserwacją policji.

Od 20 lat zabójstwo byłego komendanta głównego policji pozostaje nieosądzone. Jeżeli, jak wierzą obrońcy Patyka i innych oskarżonych, sąd wyda wyrok uniewinniający, sprawa wróci do punktu wyjścia. Nie będzie wiadomo, kto zabił i z jakiego powodu. Śmierć Marka Papały nadal będzie zagadką i wyrzutem sumienia policji i prokuratury.

Polityka 25.2018 (3165) z dnia 19.06.2018; Społeczeństwo; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Zagadkowa śmierć komendanta"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną