Najtrudniejsze są słowa na „m”. Masturbacja i – co może dziwić – miesiączka. Jest jeszcze jedno kluczowe „m” – matka. Trzyma ster seksualnego uświadamiania we współczesnych domach – także tam, gdzie są tylko synowie. Nawet otwarci, zaangażowani ojcowie po szczegóły tych wszystkich rozmów odsyłają do żon i partnerek.
W badaniach też to wychodzi. Według raportu „Młodzież 2016” z matką rozmawia o seksie 43 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Z ojcem mniej niż co trzeci. Mimo popularności teorii partnerskiego rodzicielstwa pogawędek o tych sprawach z dziećmi przez 20 lat nie przybyło. Nie są częstsze niż w końcówce lat 90.
– Główna zmiana jest taka, że dziś rozmowy o prokreacji i seksie, zwłaszcza w dużych miastach, stały się częścią kanonu; mówi się, że należy z dziećmi o tym mówić, tak jak rozmawia się o zdrowym jedzeniu i o trosce o środowisko – zauważa Marta Chrościcka, psycholożka dziecięca.
W praktyce nawet jeśli rodzic współczesny jest świadom, że temat seksu musi dźwignąć na własnych barkach, często czuje się tym zestresowany. Chce zdążyć, zanim do akcji wkroczy internet i porno, ale nie chce wyskoczyć za wcześnie przed szereg. Na szkołę nie może liczyć, a musi jeszcze zmierzyć się z brakiem języka do nazywania „tych spraw” i ze wspomnieniami na ogół niefortunnych prób podejmowanych przez własnych rodziców. Poradniki podrzucają sprzeczne recepty: „Mów jak najprędzej, gdy ten temat jeszcze nie ekscytuje bardziej niż inne”. „Zaczekaj, nie rozbudzaj zainteresowań”. „Odpowiadaj tylko na wprost zadane pytania”. „Wyłapuj okazje do rozmów”.
Ostatecznie zostaje więc kierować się własnymi przekonaniami, co nieraz daje asumpt, by ustalić, jakie one właściwie są.