Społeczeństwo

„Te” sprawy

Jak Polak uświadamia dzieci

Czy jest idealny model uświadomienia seksualnego? Czy można przekazać „tę” wiedzę bez tabu, przemilczeń i zażenowania? Czy jest idealny model uświadomienia seksualnego? Czy można przekazać „tę” wiedzę bez tabu, przemilczeń i zażenowania? Saksoni / PantherMedia
Jak polski rodzic próbuje uświadamiać dzieci. Albo nie próbuje.
Temat „rozmnażanie i seksualność” ma mnóstwo wątków i bywa, że rodzic z którymś radzi sobie lepiej niż z innymi.yacobchuk1/PantherMedia Temat „rozmnażanie i seksualność” ma mnóstwo wątków i bywa, że rodzic z którymś radzi sobie lepiej niż z innymi.
Kwestie, które bardzo często pomija się w rozmowach „o rodzicielstwie i seksualności” to miłość, przyjemność i pornografia.Igor Morski/Polityka Kwestie, które bardzo często pomija się w rozmowach „o rodzicielstwie i seksualności” to miłość, przyjemność i pornografia.

Najtrudniejsze są słowa na „m”. Masturbacja i – co może dziwić – miesiączka. Jest jeszcze jedno kluczowe „m” – matka. Trzyma ster seksualnego uświadamiania we współczesnych domach – także tam, gdzie są tylko synowie. Nawet otwarci, zaangażowani ojcowie po szczegóły tych wszystkich rozmów odsyłają do żon i partnerek.

W badaniach też to wychodzi. Według raportu „Młodzież 2016” z matką rozmawia o seksie 43 proc. uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Z ojcem mniej niż co trzeci. Mimo popularności teorii partnerskiego rodzicielstwa pogawędek o tych sprawach z dziećmi przez 20 lat nie przybyło. Nie są częstsze niż w końcówce lat 90.

– Główna zmiana jest taka, że dziś rozmowy o prokreacji i seksie, zwłaszcza w dużych miastach, stały się częścią kanonu; mówi się, że należy z dziećmi o tym mówić, tak jak rozmawia się o zdrowym jedzeniu i o trosce o środowisko – zauważa Marta Chrościcka, psycholożka dziecięca.

W praktyce nawet jeśli rodzic współczesny jest świadom, że temat seksu musi dźwignąć na własnych barkach, często czuje się tym zestresowany. Chce zdążyć, zanim do akcji wkroczy internet i porno, ale nie chce wyskoczyć za wcześnie przed szereg. Na szkołę nie może liczyć, a musi jeszcze zmierzyć się z brakiem języka do nazywania „tych spraw” i ze wspomnieniami na ogół niefortunnych prób podejmowanych przez własnych rodziców. Poradniki podrzucają sprzeczne recepty: „Mów jak najprędzej, gdy ten temat jeszcze nie ekscytuje bardziej niż inne”. „Zaczekaj, nie rozbudzaj zainteresowań”. „Odpowiadaj tylko na wprost zadane pytania”. „Wyłapuj okazje do rozmów”.

Ostatecznie zostaje więc kierować się własnymi przekonaniami, co nieraz daje asumpt, by ustalić, jakie one właściwie są. I czasem okazuje się, że łatwiej jednak nic nie mówić. A czasem, że sprawy inne niż ściśle rozumiane rozmnażanie są dużo bardziej niewygodne. Stosunkowo najprościej idzie rodzicom z jasno określonym światopoglądem – stanowczo konserwatywnym lub konsekwentnie liberalnym.

Agnieszka, naukowiec, Warszawa. Synowie lat 15 i 10

Zaczęło się od postanowienia, że przekazujemy synom ateizm i że o wszystkim mówimy, jak jest. A było to tak: przez pierwsze lata nie mówiłam starszemu synowi, że ktoś umiera, tylko że zasypia. Aż poszliśmy do dentysty. Pani pokazała Tomkowi fotel i „takie specjalne urządzenie, którym się usypia pacjentów”. Tomek zrobił się blady na twarzy. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że trzeba nazywać rzeczy po imieniu.

U mnie w domu rodzinnym w ogóle nie istniała damska część ciała. Była „ogólna pupa”. Więc sama z pewną przyjemnością mówiłam chłopakom, że oni mają siurki, a dziewczyny cipki – i koniec. Nie czekałam na pytania. Gdy Tomek miał z pięć lat, dostaliśmy od teściowej wielką książkę „Skąd się biorą dzieci”, czy coś w tym stylu, z obrazkami, na których rodzice uprawiali seks wszędzie i na wszelkie możliwe sposoby. Ale też od razu mówiłam im, że są różne możliwości. Że na przykład dwóch chłopaków może być razem.

Do dzisiaj u nas jest taki układ, że ja mówię dzieciom wszystko, a one się bronią. Fizjologiczne żarty, naturalistyczny humor – to jestem ja. Oni wzdychają: „Maaaama! Przestań!”. Pokazywałam im się też na golasa, żeby widzieli, że nie ma się czego wstydzić. Zresztą mamy małe mieszkanie. I Tomek, starszy syn, kilka razy w nocy się obudził, kiedy uprawialiśmy z mężem seks. Najpierw był oburzony, nie bardzo wiedział, co z tym zrobić. Aż rzuciłam, że koty strasznie się darły w nocy. I on to załapał. Potem już sam dowcipkował, że znowu słyszał, jak te koty w nocy piłowały.

Temat „Tylko pamiętaj, zawsze się zabezpiecz” pojawia się u nas, od czasu kiedy Tomek skończył 11 lat. Kupiliśmy jakąś pokazową prezerwatywę. „Dajcie spokój” – odpowiada na razie. Mówiłam też o masturbacji – że jest dobra, zdrowa i że należy to robić. Gdy Tomek okupował łazienkę, kiedyś bezwiednie zapytałam: „Boże, dziecko, coś ty tam robił tyle czasu!?”. A on się uśmiechnął i odpowiedział: „A jak sądzisz?”. Wtedy pomyślałam, że te moje głupawe czasem teksty może miały sens, że o to właśnie chodziło – żeby wyszedł i nie czuł skrępowania.

Miewam też wątpliwości. Żaden z moich synów nie jest w stanie zdjąć koszulki, przy lekarzu nawet. Nie wiem, może ten wstyd ostatecznie jest naturalny, może to dlatego, że mąż nigdy nie chodzi w samych gaciach. Ale może jednak to ja byłam zbyt nachalna? Trochę martwię się, czy nie naruszałam ich granic.

Monika, analityk biznesowy, Kraków. Córka lat 8, syn lat 3

Maja zaczęła pytać, gdy miała 4–5 lat. Mówiliśmy najpierw, że dziecko bierze się z mamy i z taty, z miłości, a w miarę dalszych pytań, że tata wprowadza kawałek siebie, mama daje swój kawałek – i w brzuchu z małej fasolki robi się coraz większy dzidziuś. Widziała, jak jest skonstruowana kobieta i jak mężczyzna, bo chodzimy po domu nago, więc oczywiste dla niej było, że siusiak i siusianka, bo tak mówimy, pasują do siebie jak puzzle.

Ale też mniej więcej w tym wieku Maja się masturbowała, po 45 minutach stękania jak z hard porno. Prawdę mówiąc, obsceniczne. Najpierw ganiłam: „Maja, to nieładnie”. A potem uznałam, że takie gadanie jest głupie. Mówiłam już tylko: „Maja, to co robisz, jest bardzo intymne, przymknę drzwi”. I protestowałam, gdy zaczynała się gmerać, leżąc ze mną w łóżku. Moja teściowa krzyczała na Maję, że to wstrętne. Odpowiadałam, że nie wstrętne, tylko przyjemne i dlatego ona to robi. A mąż był między młotem a kowadłem. Gdy byli u jego rodziców, on po powrocie też na Maję krzyczał. Od nowa tłumaczyłam: „Maciek, ale przecież my robimy to samo, tylko razem” – wtedy znowu pasował.

Mnie samej rodzice nigdy nie uświadamiali, a babcia przekonywała, że dzieci biorą się z pocałunków. Zaczęłam wcześnie miesiączkować, w czwartej klasie. Przyszłam do mamy, że chyba muszę iść do szpitala, bo krew mi z siusianki leci. I z mówieniem o miesiączce sama mam problem, to dla mnie obrzydliwe, nie umiem się przemóc. Maja zaczęła już pytać, bo widziała podpaski. Trudny jest jeszcze dla mnie temat pedofilii. Trzeba będzie powiedzieć, że są ludzie dobrzy i są ludzie źli. A ja staram się ją wychowywać w przekonaniu, że ludzie są dobrzy, choć różni. Ten zły pedofil burzy mi koncepcję.

Marta Chrościcka, psycholożka

Temat seksu i prokreacji często budzi się, gdy do rodziców trafia wiadomość, że ich dziecko masturbuje się w przedszkolu. Zwłaszcza że w coraz liczniejszych przedszkolach instaluje się kamery, dzięki którym mamy i ojcowie mogą patrzeć, jak ich pociecha spędza czas. I raczej nie dzwonią, kiedy dziecko bije inne dzieci, ale dzwonią natychmiast, kiedy leży i widać, że ociera się o misie. Dorośli słabo rozumieją dziecięce zachowania z tego obszaru, zwłaszcza w ostatnich latach łatwo wpadają w panikę. Znajoma niania chciała biec do prokuratury, gdy w jej obecności córeczka witała się z tatą: „Dam ci buzi w oczko, dam ci buzi w czoło, dam ci buzi w siusiaka”. A dzieci mają humor fizjologiczny, uwielbiają „robić kanapkę z bąkiem” albo coś mówić o „wkładaniu siusiaka”. I wyzwaniem jest przestrzeganie przed autentycznymi zagrożeniami wagi ciężkiej. Żeby dziecko gdzieś z kimś nie poszło, ale też żeby się nie przeraziło.

Dzieciom trzeba mówić, że ich świat jest bezpieczny, ale też że są ludzie, którzy „mają niepoukładane w głowie”, „są trochę jakby chorzy” – i myślą, że mogą się ożenić z dziewczynką albo wziąć sobie czyjeś dziecko. Taki przekaz działa gdzieś do 10. roku życia. Wolę mówić, że to „osoby chore”, bo choroba to nie jest ich wina – niż „osoby złe”. Pewna znajoma, gdy 6-letni syn dopytywał, co taka osoba mogłaby mu zrobić, powiedziała: „Myślę, że chciałaby, żebyś u niej cały dzień sprzątał. Całe mieszkanie, najbrudniejsze szafki. I żebyś jej obcinał brudne paznokcie”. Moim zdaniem całkiem zręczny ruch.

Anna, menedżerka, Warszawa. Córka lat 9, synowie lat 5 i 3

Na pytania Basi, gdy miała 6–7 lat, odpowiadaliśmy, że mama ma jajeczko, a tata plemnik, które muszą się połączyć; że to się dzieje, gdy mama z tatą się całują, przytulają i kochają. I kiedyś przy obiedzie Basia poprosiła – czy tata może nam to teraz wszystkim pokazać, jak ten plemnik wychodzi i przechodzi do mamy? Powiedziałam, że teraz to się raczej nie uda.

Miesiączka – to jest temat u nas nieruszony. Ja sama dzięki nowoczesnej antykoncepcji nie mam okresu, więc córka nie widzi, że coś u mnie się dzieje, nie podpytuje. I nie wiem, jak zacząć: „Hej Basiu, opowiem ci, jak dziewczynki mają”?

Sama o miesiączce dowiedziałam się od koleżanek i z „Bravo Girl”. Potem pani na lekcji wychowania seksualnego, gdy miałam z 11 lat, rozdała nam teczki reklamowe z próbkami alwaysa. Bardzo przeżywałam, że już to mam, że mnie to czeka. Długo czekało, okres dostałam chwilę przed 15. urodzinami. I wpadłam wtedy w panikę. Leżałam w łóżku wieczorem i potwornie wstydziłam się powiedzieć mamie. Więc muszę się zebrać, bo niektóre koleżanki Basi wkrótce mogą ten okres dostać, teraz wszystko dzieje się szybciej. Przed wakacjami powiedziałam do męża, że trzeba w końcu ten temat poruszyć.

Urszula, nauczycielka, Olsztyn. Syn lat 16, córka 10

Bartka adoptowałam, gdy miał już 6 lat – i ciężko mu było się przemóc z nagością, kąpał się w majteczkach – przez babcię, matkę mojego męża, chowany we wstydzie. Nie chciałam robić mu krzywdy, nakłaniać na siłę. Później oczekiwałam, że mąż z nim przeprowadzi jakieś męskie rozmowy, ale nie wiedział jak. Ostatecznie kwestie mechaniczne młody wyniósł ze szkoły i z internetu, jak sądzę.

Od kiedy jest już prawie dorosły, staram się z nim załatwiać emocjonalną stronę tematu. Gdy jechał na wycieczkę, wspomniałam, żeby uważał. On na to: „O co mnie podejrzewasz? Przecież ja nic złego nie zrobię!”. Ja: „To nie jest nic złego. Mówimy o sprawach, które są dla ludzi, dla ich przyjemności i zdrowia. Tylko musisz sobie zdawać sprawę, że oprócz fizyczności w to wszystko wchodzą uczucia”. Potem dziewczyna, z którą się spotykał, wyznała mu przez Messengera, że ktoś ją kiedyś wykorzystał. „Pewnie myślałeś, że to pierwsza dziewczyna i chciałbyś, żebyście wspólnie przeżyli wspaniałe rzeczy – mówiłam. – Nie zawsze tak się układa”. On w płacz, przesiedzieliśmy pół wieczoru w ciemnym pokoju.

Lilka od małego widziała, że dziewczynki mają cipeczki, a chłopcy siusiaki. Interesowało ją głównie, czy jak dzidziuś wychodzi przez cipeczkę, to boli. „Czy ciebie bolało, jak ja się rodziłam? A jak Bartek?”. I to jest kwestia, której ciągle z nią nie przerobiłam, że Bartek nie jest moim biologicznym synem. Wiem, że powinnam to zrobić, ale po prostu nie wiem jak, boję się, że to zepsuje ich więź. Więc gdy pada takie pytanie, to modlę się, żeby zagrzmiało, żeby ktoś odwrócił uwagę. Ale Lilka wokół tematu krąży. „Czy jak ja się urodziłam, to miałaś włosy długie czy krótkie? A jak urodził się Bartek?”. Zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć, Bartek wrzuca: „Przecież mama prawie zawsze miała krótkie”.

Marta Chrościcka, psycholożka

Kwestie, które bardzo często pomija się w takich rozmowach „o rodzicielstwie i seksualności” to miłość, przyjemność i pornografia. A dobrze jest je wprowadzać, przez lata, etapami. Zaczynając – z przedszkolakiem – od tego, że żeby był dzidziuś, potrzebna jest miłość między panią a panem, przechodząc przez coraz bardziej praktyczne zagadnienia i kończąc, z nastolatkiem – na tym, co to w ogóle jest ten seks, że może być bez miłości, może być z… – że lepszy jest z, bo to kontakt z człowiekiem w ogóle. Że chodzi o to, żeby sfera seksualna przyniosła coś fajnego – dla ciebie i dla partnera czy partnerki, więc potrzebna jest bliskość i szacunek. Że przyjemność może też dawać pornografia, ale jest ona równie daleka od tego, jak to w życiu wygląda, jak musicale i komedie romantyczne.

Nie trafia do mnie argument, że dla matek czy ojców takie rozmowy to stres i presja. W rodzicielstwie jest wiele rzeczy, na które nie ma się ochoty.

Bożena, właścicielka sklepu, Podbeskidzie. Synowie lat 15 i 7

Ani Krzysiek, ani młodszy Staś nie pytali mnie o te rzeczy. Tylko raz, jak Staś się urodził, Krzysiek chciał wiedzieć, jak to się stało. Ale u mnie było prosto – cesarka. Pokazałam mu ranę: „Przecięli mnie i wyciągnęli. Z tobą było tak samo”. Wydaje mi się, że on i tak wie wszystko – z telewizji.

Ogólnie dla mnie nie ma krępujących tematów w rozmowach z synami. Co bym powiedziała, gdyby spytali, skąd się biorą dzieci? OK, to jest jednak trudne. Mój mąż mówi: „Mnie nikt nic nie mówił”. Mnie też nie. Kiedy miałam 16 lat, moja mama, jak widziała, że przychodzi chłopak, wzięła mnie na bok i chciała powiedzieć, żebym nie zaszła w ciążę. Popatrzyłam na nią z litością: „Nie jestem głupia”. A w dzisiejszych czasach dzieci od IV klasy mają wychowanie do życia w rodzinie. Są wyszkolone lepiej niż my. Przeglądałam te zeszyty, na początku było, czym się różni kobieta i mężczyzna, wyszczególnione nazwy, że jest, za przeproszeniem, penis, pochwa.

O pedofilach też nie rozmawialiśmy. Ja na naszej wsi nie czuję zagrożenia – wiem, gdzie mój Krzyś jest w każdej minucie. Jedzie do kolegi, znam jego mamę. Na obóz jechać nie chce, na siatkówkę chodzi z tatą. Siedzi przed telewizorem albo z telefonem. Zresztą o pedofilii też ich chyba uczą. Wydaje mi się, że z córkami trzeba więcej rozmawiać. Bo z chłopakami pod tym względem to co za problem? Zawsze będzie na dziewczynę, że puszczalska, bo zaszła w ciążę. Jeśli o to chodzi, przez lata nic się nie zmieniło.

***

Czy jest idealny model uświadomienia seksualnego? Czy można przekazać „tę” wiedzę bez tabu, przemilczeń i zażenowania? Nagły przeskok na model skandynawski, gdzie młodym ludziom czasem mówi się o technikach zachowań seksualnych, dla polskiej mentalności, nawet nowoczesnej, jest trudny do wyobrażenia. Zbyt duży.

Dobrze byłoby mieć wsparcie edukatora, który w szkole jako profesjonalista, z mniejszymi emocjami niż rodzic odpowie na trudniejsze pytania. Większość naszych rozmówców chętnie skorzystałaby nawet z przedstawionego kiedyś pomysłu wychowania seksualnego już w przedszkolach, choć dodawali – ale skąd można wiedzieć, czego ktoś taki nawciska? To obszar bardziej drażliwy niż inne dziedziny wiedzy, a bezstronnej fachowości, wolnej od ideologii, w ostatnich latach coraz trudniej oczekiwać.

Temat „rozmnażanie i seksualność” ma mnóstwo wątków i bywa, że rodzic z którymś radzi sobie lepiej niż z innymi. Każda rodzina to mikrokosmos, indywidualny zbiór doświadczeń, sytuacja rzadko jest zero-jedynkowa: „o wszystkim umiem”, „o niczym nie potrafię”. Specjaliści radzą jednak raczej nie usprawiedliwiać się brakiem pytań wprost, bo można ich nie usłyszeć, i wychwytywać okazje do rozmów. Tym, którzy boją się pójść za daleko w szczegółach – startować od ogółu i patrzeć na reakcje. Gdy dziecko dopytuje, ruszyć krok dalej.

Nie trzymać się ścisłych granic wieku. Pewna mama zaproponowała 14-latkowi: „Jeśli chciałbyś o coś zapytać, to mów”. 14-latek odpowiedział, że nie, za to jego 10-letni brat wkroczył: „A ja chętnie!”. Zostawiać wybór: chcesz o tym porozmawiać teraz czy kiedy indziej? Pytać: a co mówią twoi koledzy? (to podobno nader owocny ruch). Początkowe skrępowanie zwykle dość szybko mija, jak dyskomfort po wejściu do zimnej wody.

A alternatywa jest nie do przyjęcia, bo w popkulturowym mainstreamie obraz seksualności jest faktycznie pornograficzny i szowinistyczny, dość spojrzeć na teledyski. Szkoda oddawać to pole.

Polityka 34.2018 (3174) z dnia 21.08.2018; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "„Te” sprawy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną