Dwa lata temu, na ćwierćwiecze podpisania polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie, berliński dziennik „Der Tagesspiegel” zastanawiał się, czy to sąsiedztwo rzeczywiście dobre w dzisiejszych czasach. Pisano, że na poziomie politycznym jest „kryzys partnerstwa”, a rządy jedynie „zachowują powierzchowne pozory dobrego sąsiedztwa” – bo władająca Polską partia PiS postępuje, jakby musiała bronić kraju rzekomo zagrożonego przez Niemcy i całą Unię Europejską. Natomiast na poziomie zwykłego człowieka – „normalność granicząca z cudem”.
Praca
Miasta na zachodniej granicy wszystkie wyglądają podobnie – po polskiej stronie żywioł handlowo-usługowy z nieopanowanym szaleństwem reklamowych billboardów i sklepami w centrach miast; po niemieckiej pustka pośród pieczołowicie odnowionych domów. Te domy też często puste, bo masowe ruchy ludzi we współczesnej Europie przebiegają tylko w jednym kierunku – na Zachód. Dlatego na przykład w Zgorzelcu trzeba przebłagać ekipę remontową, żeby odnowiła ci mieszkanie, a tuż za rzeką, w Görlitz, zgorzeleckie ekipy biorą każde zlecenie. Główny powód, dla którego ludzie idą na Zachód, zawsze ten sam – praca za większe pieniądze.
Od 20 lat Zgorzelec/Görlitz funkcjonują wspólnie jako Europamiasto, a jadąc wzdłuż granicy na północ, spotyka się więcej polsko-niemieckich dwumiast. Burmistrzowie po obu stronach mówią, że wytworzył się zdrowy, ekonomicznie uwarunkowany rynek, w którym siostrzane miasta nawzajem równoważą swe braki. A przynajmniej tak być powinno. Bywa jednak, że w Zgorzelcu zdarzają się nawet ucieczki budowlańców od prac już rozpoczętych. Sytuację mogą wtedy uratować ekipy ukraińskie.
Ale Ukraińcy też już kręcą nosami i patrzą na Görlitz.