Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Krótki tekst o podłości

Brzydki zapach biedy, czyli o pewnej aferze w przedszkolu

W obecności Rity oraz pozostałych Smerfów matka usłyszała, że małoletnia od dłuższego czasu podśmierduje, a przebywanie obok wywołuje dyskomfort. W obecności Rity oraz pozostałych Smerfów matka usłyszała, że małoletnia od dłuższego czasu podśmierduje, a przebywanie obok wywołuje dyskomfort. Elva Etienne / Getty Images
W nieprzyjemny zapach małej Rity zaangażowała się cała gmina.
W aferę zapachową włączyła się policja, zawiadomiona o ataku na pedagogiczną godność.PantherMedia W aferę zapachową włączyła się policja, zawiadomiona o ataku na pedagogiczną godność.

To był dla przedszkolanek w D. rutynowy dzień roboczy, gdy nagle w grupie Smerfów poczuły niesympatyczną woń. Po dokładniejszym obwąchaniu ustalono, że dobiega od autystycznej Rity. Nierozumiejąca swego nieczystego położenia w postaci popuszczenia w majtki pozostawała wobec siebie bezkrytyczna, zabiegając o bliskość dzieci oraz pań pomimo zaistniałej sytuacji.

Są świadkowie, że podniósł się rwetes, kto ma oporządzić Smerfetkę, skoro absolwentki studiów wyższych nie mają tego w kompetencjach. Desygnowano woźną. Doprowadzono Ritę do porządku, niestety, niesmak pozostał. W incydent z jej udziałem zaangażowały się niemal wszystkie gminne instancje. „Zaleciało” na dużo większą skalę.

Pantofelki

Są odmienne stany faktyczne tych wydarzeń, zaprotokołowane stylem oziębłym przez Kuratorium Oświaty w Rzeszowie.

Stan według matki: w obecności Rity oraz pozostałych Smerfów usłyszała, że małoletnia od dłuższego czasu podśmierduje, a przebywanie obok wywołuje dyskomfort. Zresztą matka także pozostawia po sobie nieprzyjemny bukiet. Tuląc Ritę w fałdach spódnicy, usprawiedliwiała je obie. Otóż córka ma kłopoty żołądkowe, ona zaś niedomagającą tarczycę, jednak – dawała słowo – kąpią się codziennie. Kiedy wypantofelkowane panie, jak je nazywa, podsunęły jej sporządzoną na tę okoliczność notatkę, domagając się, by zaświadczyła podpisem, że od dziecka czuć, serce wyrywało się jej na żywca. Nie spodziewały się, iż – dotychczas uchodząca w przedszkolu za ciamajdę – pójdzie ze skargą do kuratorium, robiąc wokół pań niepotrzebny smród.

Stan według dyrektorki oraz jej pomocy wychowawczej: już dzień wcześniej zwróciły uwagę, jak Smerfy w obecności Rity mówiły: coś śmierdzi, bez wskazywania źródła. Poruszając z matką newralgiczne kwestie sanitarne, wyrażały się z szacunkiem, prosząc delikatnie, by sprawdzała córkę przed doprowadzeniem do przedszkola, na co miała zareagować nerwowo. Stanowczo nie użyły słowa śmierdzenie, lecz przyjemnego zapachu od pani nie czujemy. A to diametralna różnica.

Stan według nauczycielek obcujących najbliżej Rity w sensie dosłownym z racji udzielanych jej lekcji indywidualnych: często siedziały pochylone nad Ritą (także przy 30-stopniowych upałach) i mogą przysiąc, że zawsze czyściuteńka. Kilkakrotnie chodziły do dyrektorki ręczyć, jednak zbywała je: – Czemu tak gorączkujecie się tą sprawą?

Kuratoryjny wizytator, sporządzając protokół kontroli doraźnej, nie mógł jednoznacznie stwierdzić, czyją godność naruszono. Wystąpiło bowiem słowo przeciw słowu.

Passusy

Burmistrz okazał matce więcej empatii. Podjąwszy ją serdecznie w swoim gabinecie, poprosił, by odłożyła karteczkę, z którą przyszła, spisując w punktach, co chciałaby powiedzieć, by ze strachu przed urzędem nie pogrążyć się w chaosie. Porozmawiają swobodnie własnymi słowami.

Incydentu nie znał szczegółowo. Ale jeśli miał miejsce, bezapelacyjnie nie powinien. Z różnymi ludźmi ma się przecież styczność i nie należy ich oceniać, tym bardziej wyrazić się, że śmierdzi. A dziecko jest dziecko (burmistrz też kiedyś nim był). Powie więcej, na własne oczy widział dorosłego człowieka z biegunką, który nie zdążył dobiec pod drzewo z chodnika. Pochwalił matczyną uczuciowość. Też stanąłby na głowie, chcąc dopomóc szczęściu własnego potomstwa.

Lecz prócz zapewnienia, że nie siedzi tu bezduszny, nic więcej zrobić nie może. Wiążą mu bowiem ręce liczne akty normatywne. Dzieci – przytakiwały urzędniczki – zgodnie z RODO są teraz kodowane. Więc teoretycznie nie wiedzą, o kim właściwie mowa.

Jeszcze słowo. Burmistrz, broń Boże, od niczego matki nie odwodzi, ale zamiast na ostatecznym rozwiązaniu sądowym radziłby skupić się, by córce nie przysparzać cierpienia, upubliczniając całe zajście. Sam o wielu rzeczach wolałby nie wiedzieć. Jednak, niestety, wie. Musi zostawić je dla siebie i prawdopodobnie kiedyś z tym umrzeć. – Pani jest doskonale wyszkolona, widzę – wyraził uznanie, chowając matczyny konspekt do szuflady.

Paranoje

Matka Rity jest od lat znana w środowiskach biurowych z tego, że ekstrawagancko się nosi. Nawet zimą widywana w japonkach. Uchodziła za dziwaczkę, kiedy – jako dziewczyna – zbierała chrzan, by dokupić do japonek wełniane skarpety, polowała na pożywienie w kontenerach Biedronki, zanim zamknięto je na klucz, robiła w rzece higienę poranną, a w kopkach z ziemniakami legowiska. Miała w gminie przezwisko Mandżaba. Trudno powiedzieć, skąd się wzięło i co oznacza. Nie brzmiało jednak pieszczotliwie.

Ale trzeba oddać jej honor. Ani przez chwilę nie była roszczeniowa. Nawet wtedy, gdy Rita przyszła na świat i spały kątem u jej matki w surowej piwnicy, mitygowała się wobec kuratorek, że nielegalnie zdobytym opałem truje małoletnią oraz środowisko. Choć po kilku latach awansowała na pierwszą kondygnację, wieczna poniewierka odcisnęła swe piętno. W obronie godności osobistej potrafiła skoczyć do gardła, okresowo popadała w apatię. Rita stała się wszystkim, co posiada. Sadziła dla niej grządki z włoszczyzną, hodowała wieprze oraz drób. Autystyczna, lecz szczebiotliwa, machając kucykami i wiklinowym koszykiem, maszerowała przez podwórko po jajka, śpiewając piosenki. Choć było biednie, matczyne szczęście nie miało granic. Do czasu incydentu z powonieniem, w który zaangażowały się także sąsiadki.

Negatywnie opiniowały matkę Rity w obecności delegatek z MOPS na nieoficjalnym zebraniu wiejskim. Otóż godzinami siedzi na balkonie z telefonem przy uchu. Wczoraj naliczyły z okien trzy puste szklanki po kawie. Dziś następne trzy. Gdzie tak wydzwania? Ponoć jest w stałym kontakcie z Elżbietą Jaworowicz, TVN oraz Anną Lewandowską. Dbać przestała nie tylko o Ritę, ale także o hodowane wieprze. Leciał na wieś smród tak nie-do-wytrzymania, że trzeba było interweniować i wymóc pozbycie się świń. A jak wyjeżdża na Kościół! Do mszy Ritki nie dopuszcza, choć ta się rwie. Biedna Ritka śpi bez majteczek, w bluzczynie, jaką wieś widzi na niej za dnia.

Radziłyby przekazać dziecko babce, poświęcającej się niczym Kolbe. No przecież nie można pozostawić Rity w rękach kogoś, kto zalewa kawę zimną wodą. To, ludzie kochani, nie jest normalne. Najprawdopodobniej urojenia. W intencji opamiętania się Mandżaby namalowano ukradkiem trzy krzyże na jej drzwiach wejściowych. Nie pomogły. Wręcz przeciwnie.

Resztę zastrzeżeń przekazują matce osobiście: – Tyś nienormalna jest od zarodka. – Dzieciaka żeś zaczęła wkładać do wody dopiero po reprymendzie o smrodzie. – Wszyscy czuli, że chodzi osrane jak pieron.

Mało tego, wrzeszczy w białą noc, nie dając mężom zasnąć. Niech się potem Mandżaba nie dziwi, że wyskakują z tapczanów prosto na jej podwórko i rugają ręcznie. Potem niedospani startują z młotkiem do własnych żon. Sąsiadki tak dłużej męczyć się nie mogą. Jeśli znajduch nie opuści sioła, za siebie nie ręczą. Niech babka, cierpliwa jak Kolbe, wróci z Zachodu, dostanie 4 tys. i przynajmniej będzie rodzonej wnuczce podcierała dupę, a nie zagranicznym emerytom.

Podpuchy

Gdyby nie życzliwi ludzie, tłumaczący matce korespondencję z instytucjami w języku dla niej obcym, nie odnalazłaby się w podpunktach do podpunktów.

W lokalnych kręgach panuje przypuszczenie graniczące z pewnością, że jest przedwyborczo sterowana. Przecież osoba po specjalnej zawodowej nie odkryłaby finansowej dysproporcji pomiędzy 50 tys. zł państwowej subwencji, idącej rocznie za niepełnosprawną Ritą, a zakupionymi pomocami w postaci plastikowych korków po oranżadzie, które – rehabilitując koordynację – umieszcza pęsetą w wytłaczanych pudełkach od bombonierki. Wcześniej wystarczał matce argument, że są to metody uczonej Marii Montessori.

Zapewne siły, czerpiące z tego korzyść polityczną, uczyniły sobie z niej frontmana. Raptem zechciała zobaczyć na własne oczy bieżnię, rzekomo zakupioną z Ritowej subwencji. Przedszkolanki tłumaczyły, że została oddana do naprawy w związku z gwarancją, po czym się zapodziała.

Musi być przez kogoś rozgrywana, skoro nagle poczuła, że Ritę traktuje się jak powietrze. A przecież od lat na akademiach nie recytuje wierszyków, bo stresując się, zawstydzając, śmiejąc, odwracając, psułaby przedstawienia.

Zaczęto ponadto zniesławiać na Facebooku szanowane dyrektorskie imię. Nie jest wykluczone – podejrzewa się – że to zemsta na elitach tych, którym notorycznie odrzuca się podania o pracę w oświacie. – A co w tym złego, że prowadzę nabór wśród rodziny? – rugała matkę dyrektorka, zniesławiona przez nią słowem nepotyzm. – Czy żona nie może zatrudnić męża, córki, bratowej lub szwagra? Nie boi się. Ani bynajmniej nie wstydzi. Gdzie mają się zaczepić w prowincjonalnych warunkach? Zatem: dwie bratowe to przedszkolne nauczycielki; dwie bratanice jednej z bratowych – opiekunki; kuzyn – kucharz, mający do pomocy kuzynkę itd.

W aferę zapachową włączyła się policja, zawiadomiona o ataku na pedagogiczną godność. Parkują radiowozy na podwórku Rity celem wykonania czynności rozpytania na okoliczność zniewagi (a przy okazji dmuchanka). Matka dmie w alkomat z całych sił, czując się niewinna z racji cukrzycy. Z mężem, odkąd nie popija, układa im się przyzwoicie. Zatrudniony w cateringu weselnym, zjeżdża do domu tylko między ślubami.

Gdyby nie była marionetką w rękach chcących się dopchać do władzy po PiS, nie domagałaby się protokołów potwierdzających, iż nie piła. Jednak stróże nie dadzą sobą poniewierać. Nie muszą nic sporządzać, bo nie mają alzhaimerów. Wyedukowana odmawia odpowiedzi na pytanie, czy posiada kredyty. Zasłania się faktem, że nie ma to nic wspólnego z czynnościami rozpytania. Proszona o namiary na będących z nią w czynnej zmowie, stawia opór.

Patronki

Podczas gdy matka Rity już nie wyrabia się z mopem, oczekując wpadającej znienacka kuratorki (która nie jest od doradzania, reprezentuje sąd i ma bacznie obserwować, z kim małoletniej będzie lepiej), sympatyzujący z nią na lokalnym portalu są przesłuchiwani na komisariatach. Nie przeczą, że czynią względem dyrektorki komentarze krytyczne, lecz kulturalne, inaczej Facebook by ich przecież zbanował.

Na temat administratora platformy, który wieloletniemu pedagogowi chce zniszczyć reputację, nic im nie wiadomo. Nie chcą zdradzić nawet, jakiej jest płci. Pod groźbą dalszych konsekwencji prawnych wezwani do natychmiastowego zaprzestania słownej dyskredytacji. (Funkcjonariusze jeszcze aż tak się nie zagłębiali, by wyjaśnić internautom, z jakiego konkretnie ścigani paragrafu). Niech oczekują także ewentualnego telefonu od prokuratora.

Wieczorami matka Rity redaguje nieowijające w formalności prośby o wyrozumiałość do wszystkich referatów monitorujących jej nędzne położenie. Czuje się traktowana jak pies na łańcuchu, a przecież jeden dożywotni łańcuch już ma w osobie tej dzieciaczyny, która imię dostała po świętej od spraw beznadziejnych. Fakt, że jest po specjalnej zawodowej, bo brakło jej smykałki do nauki, nie determinuje, iż kocha ociężale. Cóż byłby wart bez Rity świat, to sama nie wiem. Podaję świadków, że tylko dla niej bije serce moje (wypisuje maczkiem nazwiska).

Z pokoju obok słychać usypiający Ritę telewizor. Kończy się bajka o bezpańskim psie. Gdy umarł, św. Piotr chciał uchylić mu nieba. – Znów pchlarza mi przyprowadziłeś? – westchnął Bóg.

***

Od niedawna Rita, obdarowana przez będących w zmowie z matką ubrankami po cudzych dzieciach, chodzi wystrojona oraz wypachniona do przesady. Co też niepokoi asystentki rodziny. Podejrzewają finansową rozrzutność.

Polityka 39.2018 (3179) z dnia 25.09.2018; Społeczeństwo; s. 29
Oryginalny tytuł tekstu: "Krótki tekst o podłości"
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną