JULIUSZ ĆWIELUCH: – Skąd się wzięła potęga polskich sadowników?
ANTONI GĘSICKI: – Z zazdrości.
Jak to?
Jeden gospodarz w okolicy posadził sad. Zarobił. Kupił dobry samochód. Sąsiad patrzył, że tamtemu się dobrze powodzi. Pozazdrościł. Sam zaczął sadzić jabłonie. I tak się rozwinęło sadownictwo w Polsce. W latach 60. studiowałem na SGGW i już wtedy rodzice sadownicy podwozili dzieci pod uczelnię bmw. Na jabłku była niesamowita przebitka. Na dzisiejsze pieniądze kilogram kosztował wtedy jakieś 20 zł. Tak powstało grójeckie zagłębie jabłkowe. Z kolei pod Limanową z jabłek żyją za grzechy.
To musieli sporo grzeszyć, bo w jabłku są trzeci po Grójcu i Sandomierzu.
Ojciec mi opowiadał taką anegdotę, że pod Limanową jabłka wzięły się od księdza pasjonata. Namawiał chłopów na sady, ale opornie to szło. Aż wpadł na pomysł, że w ramach pokuty będzie dawał posadzenie drzewka. Im cięższy grzech, tym więcej jabłonek trzeba było posadzić. No i wtedy się przyjęło.
A pan sad posadził za grzechy czy z zazdrości?
Ja sadziłem z rozsądku. Widziałem, jak załamuje się produkcja wiśni, to przeszedłem na jabłka. Po drodze jeszcze śladem ojca siedziałem trochę w nasiennictwie. Ja jestem taki niespokojny duch. Lubię zmieniać, nie boję się wyzwań. Wcześniej jeszcze miałem porzeczkę. Widziałem, że to owoc nieperspektywiczny, to zaangażowałem się mocno w borówkę amerykańską. Może nawet mocniej, niż chciałem, bo się zawziąłem. Kiedy borówka zaczęła wchodzić do Polski, nikt nie chciał mi pomóc w prowadzeniu uprawy. Kto miał borówkę, strzegł tej wiedzy jak najgłębszej państwowej tajemnicy. Na borówce była niezła przebitka. Zupełnie jak kiedyś na jabłku.
I nie chcieli, żeby borówka, jak dziś jabłko, rozwinęła się z zazdrości?