Producent oscarowej animacji „Piotruś i wilk” Zbigniew Żmudzki od trzech lat bezradnie przygląda się agonii Se-ma-fora. Nie było go, gdy komornicy pakowali do kartonów słynne lalki, przecinali na pół scenografie z kultowych animacji, odcinali je od platform, bo nie mieściły się do ciężarówek. Zostawili zmurszałą, leżącą na podwórku dekorację serialu „Parauszek i przyjaciele”. I te lalki, które nie były skatalogowane. Można je zmieścić w jednym kartonie. Żmudzkiemu najbardziej żal trzech kukiełek: Colargola, jego mamy i taty, które nigdy w filmie nie grały. Zrobił je specjalnie dla muzeum Tadeusz Wilkosz, reżyser i scenograf. W zamian za umorusaną, bez jednej łapki Nordynkę (biała misia polarna, narzeczona Colargola z drugiej serii), którą do muzeum przyniosła jedna z reżyserek. Wilkosz nie chciał, żeby pokazywali w muzeum zniszczoną kukiełkę. Wsadził Nordynkę do teczki i po trzech tygodniach przywiózł trzy nowe lalki. Nie mógł zrobić nowej Nordynki, bo nie miał już białego pluszu.
Najpierw, w 1999 r., zbankrutowało państwowe studio filmowe Semafor, gdzie powstały seriale o misiach, Colargolu i Uszatku, i nagrodzone Oscarem „Tango”. Łódź filmowa kupiła wtedy od szwajcarskiej firmy Sondor sprzęt montażowo-dźwiękowy. Na kredyt. A właśnie rozpoczęła się era montażu cyfrowego i drogi analogowy sprzęt na perforowaną taśmę 35 mm okazał się bezużyteczny. Upadłość ogłosiła wtedy także Wytwórnia Filmów Fabularnych. Niemal 20 lat później inny szwajcarski biznesmen Luc Toutounghi, urodzony w Egipcie (matka Egipcjanka, ojciec Francuz), przejął kontrolę nad prywatnym już studiem Se-ma-for, doprowadził je do upadku i zniknął. Podobno jest w Chinach.
Królowa animacji
Kiedy 20 lat temu upadał państwowy Semafor, kręcili „Wielką podróż doktora Mordziaka”.