Dla elektoratu nie bez znaczenia był fakt, że klęska Mateusza Klinowskiego w drugiej turze zbiegła się z imieninami Karola. (Zresztą to nie była jedyna transcendencja: dzień po pierwszej przypadało wspomnienie liturgiczne o JPII). Coś w tym musi być, skoro gdy już były znane wyniki, na tutejszym niebie rozbłysła zorza polarna, a rozświetlenie to potwierdzało wielu świadków. Choć Klinowskiego wspierali pozostali przy życiu potomkowie Wojtyłów, pokonał go o 1,6 tys. głosów pobożny starosta Bartosz Kaliński, prezentujący się na płotach wraz z żoną i parką dzieci, obiecując normalność oraz dodatkowe 500 plus na edukację. Kawaler heretyk wizerunkowo przy nim się pogrążał. W ogóle nazbierało mu się sporo grzechów śmiertelnych.
Esteta
Zwycięstwo lokalnego aktywisty Klinowskiego przed czterema laty (w mieście, gdzie, jak to ujmował, wszystko się zacięło) komentowała cała Polska. Zmęczone zasiedziałą od kilku kadencji bogobojną Ewą Filipiak były nawet konserwatywne starsze panie, ostrzegane z ambon przed radykałem układającym się z Palikotem. (Podobno potem masowo spowiadały się z nieposłuszeństwa).
Nie przerobił co prawda pomników świętego JPII na czerwonoarmistów. Nie począł też, jak się obawiano, dziecka z Anną Grodzką. Działał subtelniej, zaczynając od obrażania najświętszego Polaka estetycznie. Nie spodobał się na przykład burmistrzowi zastany gabinet. Bluźnił w ogólnopolskich mediach na wiszące w nim wizerunki papieskie, rzekomo słabej jakości, odgrażając się, iż zastąpi je nowymi. Przeszkadzały mu nawet faktury wystawione na tysiące złotych za reprezentacyjne kremówki. W atmosferze tej nagonki oczywiste było, że unikali go proboszczowie zapraszani na spotkania zapoznawcze. Jeden przeor odpisał, iż nie zwykł klękać przed nikim, a zwłaszcza Szatanem.