Świecące łosie, migające bałwany, wieloczynnościowe anioły, czekoladowe mikołaje, sanki, dzwonki, sztuczny śnieg, syntetyczne sople, szron w spreju, wyklejanki na okna, wianki na drzwi, świeczki i świeczniki, zestaw opłatki-sianko-świeczka-stajenka w jednym, salaterki i kubeczki – wszystko z motywem choinki, jelenia, bałwana itd. Szaleństwo pozłacania i posrebrzania trwa od listopada, handel – od segmentu luksusowego po bazarowy – stoi w pełnej gotowości i błyskawicznie zmienił asortyment, jak tylko przestaliśmy przywalać groby bezmiarem chińskiej i rodzimej tandety, sztucznych chryzantem na sztucznym igliwiu, „zniczy LED LUX CEREMONY 2 na minimum 118 dni świecenia, 4,99 zł”, lampionów bez mała karnawałowych, zdobnych w plastikowe aniołki (na groby dziecięce) czy drzewka bonsai (dla nestorów).
Człowiek, prawdę powiedziawszy, mocno głupieje od społecznego nacisku, by sprostać tym estetycznym wyzwaniom, poddaje się niemej presji sąsiedzkiej i całkiem otwartej presji reklamowej; ani się spostrzeże, jak zacznie gromadzić plastikowe jajka, zające i barany – obowiązkowy staff wielkanocny.
Kilka dróg przez życie
Jest na to proste wytłumaczenie: wszystkie te maskarady są dla dzieci – żeby się cieszyły, przeżywały, uczyły tradycji. To jednak mała część prawdy. Nie dostrzega się raczej w tych cyklicznych szaleństwach objawów zjawiska znacznie szerszego: zdziecinnienia współczesnej cywilizacji. Infantylizacji człowieka.
Infantylny znaczy tyle co niedojrzały. Słowniki polszczyzny służą dziesiątkami synonimów: naiwny, lekkomyślny, beztroski, nieodpowiedzialny, smarkaty. Coraz częściej świat, który sami sobie urządzamy, traktuje nas jak dzieci. Od komercji począwszy, przez masową kulturę i media, po politykę.