Co więzienia wiedzą o więźniach
Rozmowa z Markiem Gajosem o tym, co więzienia wiedzą o więźniach
JULIUSZ ĆWIELUCH: – Stefan W. wyszedł z więzienia lepszy czy gorszy?
MAREK GAJOS: – A jaki przyszedł do więzienia?
Odbija pan piłeczkę.
Nie. Próbuję skłonić do refleksji. Nie mam ochoty przyłączać się do polowania na kozła ofiarnego, na którego uda się zrzucić winę za tę tragedię. Jako byłego funkcjonariusza państwowego zawstydza mnie to wzajemne przerzucanie się odpowiedzialnością przez policję i służbę więzienną. Miało nie być państwa teoretycznego, a na tym przykładzie widać, że mamy państwo teoretyczne do kwadratu.
Co w tym teoretycznego, że policja pisze pismo do zakładu karnego, że ich więzień może być niebezpieczny po wyjściu?
Dla kogoś, kto nie zna Kodeksu karnego wykonawczego, to może mocno brzmieć. Ale w świetle prawa taka informacja nic nie znaczy, bo władza dyrektora zaczyna się i kończy na więziennej bramie. Stefan W. odsiedział cały wyrok i miał prawo tę bramę przekroczyć. Jeśli już, to kierunek tego pisma powinien być odwrotny.
Stefan W. opowiada klawiszom, że po wyjściu będzie jeździł po kraju jako bezdomny, a oni robią z tego notatkę i w zasadzie nic więcej.
Po pierwsze, to nie był, w ich ocenie, groźny przestępca. Napadał na banki, ale ze straszakiem. Na tle kilkuset morderców, którzy każdego roku opuszczają mury więzień, to nie był wielki bandyta. Tamci już udowodnili, że potrafią zabić. Ten się odgrażał, że zrobi coś wielkiego, ale sam nie wiedział co. Nawet policjanci typowali go na potencjalnego sprawcę kolejnego napadu na bank, a nie na mordercę.
Działo się z nim coś złego. Trzeba było zwolnić go przedterminowo i byłaby podstawa do objęcia go nadzorem kuratorskim, dozorem policji. Sam przecież występował o takie zwolnienie.