Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Łatwiej wyjechać, niż wrócić

Emigranci: trudne powroty

Priscilla Du Preez / Unsplash
500 plus i poprawiający się polski socjal nie robią wrażenia na Polakach, którzy wyjechali za granicę. Na ich zdobytą na emigracji wiedzę nie ma popytu. Ich dzieciom w szkołach jest ciężko. Oni sami po powrocie czują się obco. O tym, dlaczego mimo to czasem wracają do Polski, opowiada dr Mariusz Dzięglewski.
„Różnica między przeciętnymi dochodami ludzi w Polsce i w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Irlandii wyraźnie zmalała.”Igor Morski/Polityka „Różnica między przeciętnymi dochodami ludzi w Polsce i w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Irlandii wyraźnie zmalała.”
Dr Mariusz Dzięglewski Dr Mariusz Dzięglewski

JOANNA CIEŚLA: – Z Wielkiej Brytanii wyjechało w ostatnim roku ponad 100 tys. mieszkających tam Polaków. Po raz pierwszy od naszego wejścia do UE tak znacząco ich ubyło, zostało 905 tys. Polski rząd może to ogłaszać jako swój sukces?
MARIUSZ DZIĘGLEWSKI: – Przede wszystkim trudno mieć pewność, że wyjeżdżający z Wielkiej Brytanii, niewątpliwie w reakcji na brexit, rzeczywiście wrócą do Polski. Równie dobrze mogą pojechać do Norwegii lub innego z krajów skandynawskich. A nawet jeśli wrócą, po kilku miesiącach mogą ponownie emigrować. Poza tym ewentualne powroty do kraju zazwyczaj w niewielkim stopniu są zasługą jakiegokolwiek rządu. Wraca się z powodów osobistych, związanych z poczuciem tożsamości, najczęściej rodzinnych. Jest to niezwykle zróżnicowane i subiektywne.

Nie ma znaczenia 500 plus? Poprawa sytuacji ekonomicznej w Polsce?
Ma znaczenie marginalne. Tak w każdym razie wynikało z moich wieloletnich badań nad migrantami powrotnymi i tym, jak są postrzegani. W ostatniej edycji badań przeprowadziłem indywidualne wywiady z osobami, które powróciły do kraju. Ponadto zrobiłem sondaż dotyczący postaw wobec nich. Łącznie badaniem objętych zostało ponad 600 osób. Korzystałem również ze statystyk publicznych i baz danych m.in. GUS, POLPAN, Eurostat czy European Social Value. Owszem, jedna z moich ostatnich rozmówczyń była bardzo podekscytowana tym, że wysłała CV do dwóch polskich firm i obie chciały ją zatrudnić: „Jak to? 10 lat temu wysyłałam setki CV i nic!”.

Polska przez ostatnie 15 lat w szalonym tempie doganiała kolejne kraje pobytu. Różnica między przeciętnymi dochodami ludzi w Polsce i w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Irlandii wyraźnie zmalała. Migranci dostrzegają to, widzą też jednak, że wciąż nie jest to ten sam poziom zarobków. Dziś w Polsce można dostatnio żyć, ale trzeba niezwykle ciężko pracować. Wątek 500 plus czy ogólne obserwacje, że wsparcie państwa dla rodzin jest dziś lepsze, pojawia się w ich wypowiedziach wraz z pozytywną oceną tych zmian, ale nie jest to bezpośredni impuls do powrotu.

Strategie osób, które po emigracji próbują się odnaleźć, opisał pan w książce „Powroty do (nie)znanego kraju”. Nie znalazłam w niej jednak informacji, ilu dokładnie jest w Polsce tych, którzy wrócili.
Statystyki publiczne tego nie rejestrują, a od kiedy znikł obowiązek meldunkowy, bardzo doskwiera brak możliwości rzetelnego monitorowania skali zjawiska. Mamy do dyspozycji informacje z zagranicznych urzędów statystycznych, takie jak te przywołane przez panią na początku, możemy też powoływać się na dane GUS, zebrane przy okazji spisu powszechnego w 2011 r. Pokazywały one, że liczba powracających zaczęła rosnąć po akcesji do Unii. W 2007 r. wróciło ponad 30 tys. osób. W 2010 r. już ponad 50 tys. Teraz może ich być 70–100 tys. rocznie. A wyjechało, przypomnijmy, ponad 2 mln Polaków.

Dlaczego powrotów w kolejnych latach przybywało?
Jeśli przybywa wyjeżdżających, to naturalnie przybywa też tych, którzy wracają. Znaczenie ma również to, że emigranci wchodzą w kolejne etapy życia. Jeżeli ktoś ma 25 lat, skończył studia, to ważne dla niego jest, by się uniezależnić od rodziców. Jego potrzeby jednak się zmieniają w zależności od tego, co jest dla niego ważne na danym etapie życia. Ktoś chce stabilizacji, pragnie założyć rodzinę i woli zrobić to w Polsce. Ktoś inny tam zaczął wychowywać dzieci, ale one dorastają (ten wątek często powraca w moich rozmowach) i pojawia się myśl: „Albo wrócimy teraz, albo wcale. Bo córka zaczęła się już spotykać z tym Irlandczykiem, nie chce odwiedzać babci w Polsce, zaraz nie da się jej stąd wyciągnąć”. Lub rodzice w kraju się starzeją, potrzebują codziennej opieki.

Powracający zmieniają Polskę?
To jeden ze stereotypów związany z tym tematem: że zmieniają, że płyną od nich innowacje. Głównie dlatego też władze starają się zachęcać do powrotów. W przeszłości przygotowano serwis powroty.gov.pl, poradnik dla powracających. Obecny rząd również dużo mówi o ściąganiu rodaków z emigracji. Także w części samorządów widoczne jest podejście: „Niech wracają! Będą motorem, który pchnie region do przodu!”. W moim przekonaniu to jednak myślenie życzeniowe. Zakładanie, że wszyscy, którzy wrócą, mają wielki potencjał, jest na wyrost. Bywa wręcz odwrotnie – ludzie na emigracji tracą swój intelektualny kapitał. Ktoś skończył archeologię, ale tam 10 lat pracował w restauracji. Autentycznych potencjalnych innowatorów wśród powracających nie jest wielu. A ci, którzy nawet ten potencjał mają, odbijają się od grubych barier związanych i z mentalnością, i z systemem.

To też pachnie stereotypem.
Podam przykłady. Jeden z moich rozmówców przez 10 lat pracował jako stolarz w firmie korzystającej z technologii, która pozwala bardzo szybko postawić lekkie budynki – także szkoły czy szpitale – z drewna i stali. Kiedy z nim rozmawiałem, szukał podmiotów, które by go wsparły w upowszechnieniu tych rozwiązań w Polsce. Mówi do mnie: „Przecież rząd powinien się tym zainteresować. Takie technologie prędko pomogłyby zrealizować te wszystkie ważne dla państwa programy: Mieszkanie plus itd. Ale ja ani nie mam zasobów, ani znajomości, żeby do decydentów dotrzeć”. Przydałaby się jakaś platforma, która umożliwiałaby wyłapywanie pomysłów, weryfikowanie ich.

Inna kobieta pracowała w sektorze biotechnologii, w firmie produkującej kosmetyki. Zapoznała się z oprogramowaniem, dzięki któremu sprzedawca w sklepie mógł klientowi dużo powiedzieć o wybranym produkcie, zaproponować podobny itd. Chciała podobny program wprowadzić w firmie, w której zaczęła pracę po powrocie do Polski. Ale borykała się z nieustającymi oporami: „Będziemy mieli więcej roboty! To trzeba do systemu wklepywać! Trzeba przeszkolić panią Zosię, a ona ma do emerytury dwa lata”.

Tej pani ostatecznie udało się przekonać szefa do swojego pomysłu, firma na tym zyskała, wskaźniki sprzedaży skoczyły. Ale wielu ludzi po pierwszej, drugiej, trzeciej próbie przekonania do jakiejś innowacji po prostu się wypala. A jeszcze liczniejsi już na wejściu sami siebie blokują, że i tak nas nie posłuchają, że chyba nie warto.

Przez te bariery i brak systemowego wsparcia szansa na znaczące innowacje wprowadzane przez migrantów jest minimalna. Zmiany dzieją się raczej w skali mikro. Ludzie dzięki zasobom zdobytym za granicą lepiej funkcjonują zawodowo, wprowadzają nowe zwyczaje wśród rodziny, np. wspólne uprawianie sportu albo wyjścia na mecze. Ale ma to niewielki zasięg.

To może nie ma sensu namawiać emigrantów do powrotu?
Warto pokazywać perspektywy – niech wracają ci, którzy chcą i są przekonani, że powinni. Ja sam wróciłem z emigracji do Irlandii. Znajomi, którzy tam zostali, pytają, czy radzę im to samo (to typowe dla wielu emigrantów; nawet jeśli gdzieś są 15 lat, wątek powrotu wciąż krąży im po głowie; nie wrócą, ale będą cały czas o tym mówić i pytać). Nie mówię ani „wracajcie”, ani „nie wracajcie”. Mówię: „Ja jestem przeszczęśliwy, że wróciłem, ale znam osoby, które przeżywają dramaty”. Nie mają sensu akcje prowadzone na siłę.

Gdy mieszkałem w Irlandii, ok. 10 lat temu, przyjeżdżali na Wyspy prezydenci dużych polskich miast i przekonywali, żeby wracać, bo w Polsce jest świetna praca. Ktoś zapytał: „A jakie wynagrodzenia?”. Długo zwlekano z odpowiedzią, aż w końcu któryś prezydent podał jakąś kwotę i wybuchł śmiech. Oczywiście to było 10 lat temu. Dziś bywa, że ludzie po powrocie do Polski zarabiają więcej niż na emigracji. Moja siostra, która jest w Londynie od lat, niedawno dzwoni do mnie: „Słuchaj, polscy pracodawcy przyjechali do nas na targi pracy rekrutować do Polski!!!”. Coś niebywałego, my pamiętamy takie wizyty brytyjskich firm w Polsce.

Tylko że moja siostra obeszła wszystkie stoiska, nazbierała masę ulotek i od nikogo się nie dowiedziała, ile mogłaby zarabiać, nawet widełek się nie doprosiła. W Wielkiej Brytanii wynagrodzenie to zawsze pierwsza informacja przy ofercie pracy, bez niej nikomu nie chce się inwestować czasu w całą procedurę aplikacyjną, zwłaszcza przy tak ryzykownym projekcie jak powrót do Polski.

A może w ogóle niepotrzebny nam powrót emigrantów, skoro nie jesteśmy w stanie skorzystać z ich potencjału?
Powrót z pewnością byłby korzystny ze względów demograficznych. A co do potencjału: może przydatne byłoby wprowadzenie jakichś programów wsparcia – ale musiałyby być bardzo sprecyzowane, oparte na dokładnych badaniach. Przedstawiciel urzędu pracy przy okazji moich badań powiedział: „A niby dlaczego my tych powracających mamy traktować inaczej niż innych bezrobotnych?”. To nie jest banalne pytanie. Akurat tych autentycznych innowatorów niespecjalnie trzeba wspierać. Wsparcie jest natomiast niezbędne na przykład dla rodzin z dziećmi, które wychowały się za granicą i idą do polskich szkół. To jedne z najtrudniejszych powrotów.

Z powodu języka czy kultury?
Polska szkoła pod żadnym względem nie jest do nich przygotowana, potwierdzają to niedawne badania prof. Haliny Grzymały-Moszczyńskiej i Joanny Moszczyńskiej, choć debata na ten temat toczyła się już w 2009 r. Powstały wytyczne, podręcznik „Dziecko z rodziny migracyjnej w systemie oświaty” wydany przez MEN dla pedagogów, który można sobie ściągnąć online. Ale rodzice powrotni nieszczególnie widzą wsparcie. Niektórzy dostrzegają pewne pozytywy, jak dodatkowe godziny języka polskiego, jednak zawsze dużo zależy od dobrej woli nauczycieli. A nawet jeśli dzieci radzą sobie językowo, kultura i organizacja edukacji na ogół jest inna: system oceniania, hierarchia, dyscyplina. W Irlandii dzieci uczy się przez zabawę. Co ciekawe, polscy rodzice często wracają stamtąd do Polski, bo uważają, że tu szkoły są lepsze. A potem, gdy ich dzieci już zaczynają naukę, pojawia się zdziwienie, że w domu trzeba odrabiać lekcje. I to długo.

Prawie wszyscy pana badani mówią, że na emigracji mieli więcej czasu dla siebie niż w Polsce.
We wszystkich opowieściach powraca bardzo ciekawy wątek, że częścią polskiej rzeczywistości jest pośpiech i napięcie. Polski lekarz, który pracował w Irlandii, wspomina dwa lata emigracji jako wakacje, choć pracował tam na cały etat i nieźle zarabiał. Ci ludzie często dopiero wyjeżdżając, doświadczają czegoś takiego jak czas wolny.

Co też zaprzecza stereotypowi emigranta, który zasuwa na zmywaku przez 14 godzin dziennie.
To wciąż się zdarza, ale raczej w pierwszych miesiącach wyjazdu. Jeśli emigrują rodziny, nagle się okazuje, że one mają czas, żeby gdzieś razem pojechać. Ten lęk przed powrotem u rodzin często wiąże się właśnie z pytaniem: „Czy uda nam się to zachować?”. Jeden z rozmówców opowiadał, że poczuł stres w powietrzu, jak tylko przekroczył granicę Polski. Większość powracających twierdzi, że pod tym względem też się poprawiło przez ostatnie 15 lat, ale to są opowieści typu: było bardzo źle, jest dużo lepiej, choć wciąż gorzej, niż tam było.

To paradoks, że decydują się na powrót z powodów rodzinnych, z tęsknoty za przyjaciółmi, mniej patrząc na warunki ekonomiczne, a na miejscu okazuje się, że w sensie materialnym żyje im się lepiej, niż sądzili, za to relacje z innymi rozczarowują.
Tak, to bywa bardzo bolesne. Często migrant jest atrakcyjny dla kolegów, gdy przyjeżdża raz na pół roku – robi się spotkanie w knajpie, fajne zdjęcia. Niektórzy wracają do swoich miejscowości z myślą o pozostawionych znajomych. A okazuje się, że tych znajomych już nie ma, bo też gdzieś wyjechali. Albo są, ale założyli rodziny i nie mają czasu, żeby się spotkać.

A do tego nieraz źle odbierają migrantów.
Ano właśnie, to może się wiązać z niewypowiadanym przekonaniem, że ktoś, kto emigrował, trochę zdradził, może nie jest do końca lojalny. Jest też taka opinia, że powrotni są aroganccy, mocno roszczeniowi.

Kolejny stereotyp?
W tym akurat rzeczywiście coś jest. Może dlatego, że nie znają realiów, ale i dlatego, że dobrze znają swoją wartość, np. na rynku pracy. Boli ich, że ktoś o niższych kompetencjach dostaje pracę, o którą się ubiegali, bo ma mniejsze oczekiwania finansowe. Ale z pewnością ta przypisywana arogancja wynika też z systemu obronnego osób, które nigdy nie wyjeżdżały i mają wyidealizowane wyobrażenia o emigracji. A to bywa, proszę mi wierzyć, emocjonalny rollercoaster.

Co tak człowiekiem rzuca?
Wielu młodych emigrantów po studiach nagle zaczynało zarabiać duże pieniądze, o jakich wcześniej nie marzyło. Człowiek chodzi jak pijany ze szczęścia, że znalazł się w fantastycznym świecie, w którym pracując w sklepie i jeszcze gdzieś tam parząc kawę, ma miesięczne zarobki takie, jak jego ojciec inżynier roczne. Szaleją: realizują pomysły typu tydzień w Australii – z racjonalnej perspektywy idiotyczne wydawanie fortuny na dziecinne zachcianki. Często świetnie im się żyje towarzysko, mieszkając na kupie jak w czasach studenckich. Ale wiele osób nie chce żyć po studencku całe życie, przechodzi się też przez dyskomfort degradacji zawodowej. Ktoś zrobił doktorat z historii sztuki, a przy taśmie pakuje w folię tuszki z indyka.

Z tego można się jednak wyrwać…
Niektórym udaje się pokierować swoim życiem tak, że w końcu wykonują normalne, ambitniejsze prace. Ale historia zawodowa innych bywa chaotyczna, porwana – ktoś najpierw pracuje w biurze, potem myje pensjonariuszy domów opieki, później jeździ wózkiem po polu golfowym. Po iluś takich latach okazuje się, że te pieniądze nie są aż tak ważne, człowieka zaczyna dopadać frustracja. Poza tym jest wspomniana przez panią tęsknota, która dotyczy nie tylko ludzi, ale też miejsc, nieustające rozerwanie: „Tylko tutaj, w Polsce, czuję się jak w domu. Ale tutaj tęsknię do warunków życia, zwyczajów, pogody stamtąd”.

Bardzo nośne są utarte kalki, że staliśmy się nomadami, że świat jest w ciągłym ruchu. Niektórzy twierdzą wręcz, że człowiek nie potrzebuje już identyfikacji z jakimś konkretnym terytorium, żeby wiedzieć, kim jest. Intuicyjnie czułem, że to stoi w sprzeczności z codziennym doświadczeniem zwykłych ludzi, którzy nie są menedżerami międzynarodowych korporacji, i moje rozmowy to potwierdziły. Zwykli ludzie definiują siebie przez związek z konkretnym terytorium i czują się zagubieni, gdy to się rozmywa.

Jak ich opowieści są przyjmowane przez otoczenie?
Część osób ze mną po raz pierwszy rozmawiała o swoich doświadczeniach powrotu. A z psychologicznego punktu widzenia emigracja, zwłaszcza dłuższa, bywa doświadczeniem granicznym. To może być tak głęboka przemiana sposobu myślenia, postrzegania, że ci, którzy wrócili, mówią o niej jak o stemplu postawionym w ich głowie. Że bez tego doświadczenia byliby kimś zupełnie innym. W większości postrzegają to jako walor, którym jednak nie należy się chwalić.

Mimo wszystko większość z nich jest zadowolona z powrotu.
Aczkolwiek jest on bardzo kosztowny emocjonalnie i często okazuje się wyzwaniem dużo większym niż wyjazd. Ale jeśli główne motywy powrotnych są zaspokojone: „Jestem blisko mojego taty, mojej mamy, którzy potrzebują opieki”, „Jestem u siebie”, to są zadowoleni – i gotowi płacić za to pewną cenę.

Spodziewa się pan lawiny powrotów?
W moim przekonaniu większość emigracji poakcesyjnej zdążyła się już mocno usadowić w krajach, do których wyjechała, więc spodziewam się, że zostaną tam, gdzie są. Choć oczywiście brexit dla wielu emigrantów oznacza dojmującą niepewność. Dlatego rozważanie powrotu na pewno nasila się u dziesiątków tysięcy Polaków w Wielkiej Brytanii.

ROZMAWIAŁA JOANNA CIEŚLA

***

Dr Mariusz Dzięglewski jest adiunktem w Instytucie Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, kieruje Pracownią Badań Społecznych; autor publikacji z dziedziny socjologii migracji i kultury. Ostatnio, nakładem wydawnictwa Nomos, ukazała się jego książka „Powroty do (nie)znanego kraju. Strategie migrantów powrotnych”.

Polityka 25.2019 (3215) z dnia 17.06.2019; Społeczeństwo; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Łatwiej wyjechać, niż wrócić"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną