Społeczeństwo

Schnąca Polska

Polska wysycha

Wysychające Jezioro Klimkowskie w Beskidzie Gorlickim. Wysychające Jezioro Klimkowskie w Beskidzie Gorlickim. Stanisław Kowalczuk / East News
Latem Polacy modlą się o wodę. Przez resztę roku robią wszystko, żeby się jej pozbyć.
Józef Drzazgowski pokazuje wysychające Jezioro Ostrowskie.Andrzej Mończak/Agencja Gazeta Józef Drzazgowski pokazuje wysychające Jezioro Ostrowskie.

Na parterze woda jeszcze była, u nas na górze już nie – opowiada Tomasz ze Skierniewic. Żeby się wykąpać po pracy, musi biec do szwagra kilka pięter na dół. Tego lata Skierniewice stają się stolicą polskiej suszy. Władze proszą mieszkańców, by „liczyli się z każdą kroplą”. Zbiera się sztab kryzysowy. Zapada decyzja o wyłączeniu z użytku miejskiego basenu i odcięciu nawodnienia ogródków działkowych.

Władze miasta tłumaczą się nagłym zwiększeniem poboru wody. Podobno mieszkańcy z dnia na dzień zaczęli zużywać jej dwa razy więcej. Tomasz za zaistniałą sytuację nie wini miejskiej spółki. – W tym roku zbiegło się kilka czynników – mówi. – Upał, awarie studni i prace remontowe. Wcześniej podobne sytuacje się raczej nie zdarzały: czasem tylko brakowało ciepłej wody albo z kranów płynęła taka mętna, pomarańczowa, bo trwała akurat konserwacja w elektrociepłowni.

Przestaje działać fontanna na rynku. Na ostry dyżur do szpitala woda dowożona jest w foliowych workach. Po mieście jeżdżą beczkowozy, z których mieszkańcy mogą pobierać wodę do pojemników. Wójt gminy Skierniewice, gdzie też ograniczono dostęp do wody, przyznaje, że w poniedziałek przed pracą musiał się kąpać w rzece.

Betonują

Studnie wysychają, ujęcia wód podziemnych w gminach miejskich i wiejskich są na granicy zapotrzebowania. Kiedy dr Sebastian Szklarek z Europejskiego Regionalnego Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk w Łodzi, autor bloga „Świat wody”, słyszy o sytuacji w Skierniewicach, postanawia wykonać prosty research. W internecie szuka miejsc, w których władze apelowały o oszczędność wody od 7 do 14 czerwca, w ciągu godziny znajduje 20. Prosi czytelników o nadsyłanie informacji, nalicza łącznie 94 miejscowości.

Gmina Dobroszyce do odwołania zakazuje używania wody wodociągowej do podlewania ogrodów, upraw w tunelach i szklarniach, upraw rolnych i terenów zieleni, do mycia samochodów i napełniania basenów. Dla mieszkańców gminy Mutne braki wody to już od lat nic dziwnego: po prostu łapią deszczówkę, żeby się umyć i spłukać wodę w ubikacji.

Niedobory wody to wielopoziomowy problem. Poziom pierwszy: warunki klimatyczne i geologia. – Polska ma jedne z najniższych odnawialnych zasobów wodnych w przeliczeniu na mieszkańca. Wynoszą u nas 1597 m sześc. na rok, na świecie to 7413. Pod tym względem jesteśmy na czwartym miejscu od końca w Unii Europejskiej, a także za wieloma krajami strefy suchej, jak Sudan, Czad, Niger lub Australia – tłumaczy dr Sylwester Kraśnicki, hydrogeolog specjalizujący się w oddziaływaniu górnictwa i rolnictwa na stan wód. – Liczne warstwy skał słabo przepuszczalnych utrudniają infiltrację wody w głąb. Przez to większa jej część paruje lub odpływa. Oprócz tego opady nie są wysokie, to tylko 500700 mm rocznie w zależności od regionu Polski.

Poziom drugi: zmiany klimatyczne. Regularnie wzrasta miesięczna i roczna średnia temperatura powietrza. – Gdy rośnie temperatura roczna, parowanie terenowe staje się intensywniejsze i większa część opadów wraca do atmosfery, zamiast wsiąkać lub odpływać do wód powierzchniowych. W ten sposób zmiany klimatu zmniejszają nasze odnawialne zasoby wodne, moim zdaniem o około 35 proc. w ciągu 100 lat – wylicza Kraśnicki.

Zapasy się kurczą i pogarsza się ich jakość. W regionach rolniczych to skutek stosowania nawozów sztucznych i chemicznych środków ochrony roślin. Kraśnicki ostrzega: – Degradacja wód postępuje. Za jakiś czas woda o odpowiedniej jakości i w odpowiedniej ilości stanie się towarem deficytowym i przez to znacznie droższym niż dzisiaj.

Poziom trzeci: niespójna gospodarka wodna. Wodę powinno się retencjonować tam, gdzie dociera ona w postaci opadu, nie – jak w większości przypadków – w zbiornikach retencyjnych 100–200 km dalej. – W Polsce zmeliorowano obszary podmokłe, prostuje się rzeki i strumienie, zwiększając ich spadek, betonuje się ich koryta, przyspieszając prędkość płynącej wody. W efekcie fale powodziowe stają się gwałtowniejsze, a stany wód w czasie powodzi wyższe – tłumaczy Kraśnicki.

Po 1997 r. wiele inwestycji szło w kierunku szybkiego odprowadzenia wody z zagrożonego terenu. Co w połączeniu ze zmianami klimatu doprowadziło do obecnej sytuacji. Dziś musimy nauczyć się jako społeczeństwo korzystać z wody deszczowej lub tzw. wody szarej albo zgodzić się na podwyżki cen – mówi dr Sebastian Szklarek.

Wydobywają

Ekolodzy zgodnie twierdzą: kolejną przyczyną wysuszania jest przemysł oparty na węglu, a konkretnie: wydobyciu węgla brunatnego. Na Pojezierzu Gnieźnieńskim, krainie na granicy Wielkopolski i Kujaw, kolebce polskości z Mysią Wieżą w Kruszwicy i jeziorem Gopło, efekty widać jak na dłoni. Poziom jeziora się obniża, a do wody trafiają szkodliwe substancje chemiczne. W nagraniu z drona widać, jak taflę Gopła otacza jasna oblamówka suchego gruntu. Kolebka polskości umiera, usychając z pragnienia. Na Pojezierzu Gnieźnieńskim leśne drogi są kręte, a piasek głęboki i sypki. Pnie drzew przy drodze przybierają powoli kolor żółty.

Józef Drzazgowski w pobliskim Przyjezierzu prowadzi sklep. Nie ma wątpliwości: wpływ na wysuszanie tego regionu mają odkrywki kopalni węgla brunatnego w Koninie. Powołując się na opinie naukowców, powtarza: złoża węgla brunatnego są małe, a koszt ich wydobycia znacznie przewyższa potencjalne zyski. Założył stowarzyszenie Eko-Przyjezierze. Znają go też mieszkający w okolicy górnicy. Wielu nie podałoby mu ręki. Kiedy pojawia się na ich uroczystościach i staje z boku, zawsze go zauważą, wytkną palcami: to ten „nawiedzony Drzazgowski”. Lokalni dziennikarze piszą o nim: „Sam przeciwko kopalni”.

Poziom czystych, niezniszczonych jeszcze przez masy turystów jezior obniża się tu o kilkanaście centymetrów każdego roku. Marnieją nabrzeża i okalające jeziora lasy. Grunty stają się suche jak wiór, a płody rolne coraz uboższe. Degradację pojezierza widać gołym okiem. Między dwoma jeziorami pod szutrową drogą w lesie znajduje się przepływ, czyli specjalnie stworzony kanał, który dawniej łączył dwa zbiorniki wodne. Poziom wody w obu jeziorach obniżył się tak bardzo, że kanał wysechł, zalegają w nim sucha jak wiór ziemia, chwasty i puszki po piwie. Józef Drzazgowski pamięta czasy, kiedy jego ojciec wychodził kilkaset metrów od domu, tam wsiadał w kajak i łowił szczupaki na małym jeziorze, których w tej okolicy było wiele. Dziś tego jeziora już nie ma. Kajak leży u Józefa na podwórku, w cieniu drzewa, do góry dnem.

Nasza sytuacja przypomina rozgrzany do granic kocioł. Dokładamy pod nim węgla, choć wiemy, że za chwilę wybuchnie – mówi Drzazgowski. Jesteśmy właśnie na terenie tzw. leja depresyjnego. To obszar, z którego za pomocą specjalnych pomp pobierana jest woda gruntowa.

Protestować zaczął 15 lat temu. Po tym, jak usłyszał od pewnego samorządowca, że owszem, tereny wysychają przez odkrywkę węgla, ale mówić o tym głośno nie można, bo w co drugiej rodzinie pracuje ktoś z kopalni. Drzazgowski zwołał protest: blokadę dwóch dróg krajowych. – Wcześniej przez tydzień nie spałem: obmyślałem przemówienie – opowiada. – Myślałem, że nikt nie przyjdzie, a pojawiło się sporo ludzi. Potem były protesty pod biurowcami kopalni. Górnicy wychodzili po zmianie i nam wygrażali.

Rok temu próbowali zakłócić konferencję ekologów. Przyszli z transparentami: „Nie zabierajcie chleba naszym dzieciom”. – Odpowiedziałem im: to wy nie zabierajcie chleba nam. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że osuszanie terenu powoduje nieodwracalne zmiany, które odczuwamy teraz i które najbardziej zabolą nas za kilkanaście lat. Myślą krótkowzrocznie i tylko o własnych korzyściach, liczy się tu i teraz. Nie wiedzą, że za chwilę odkręcą kurek, a woda nie popłynie – mówi Drzazgowski.

Nie boi się roli Dawida w starciu z Goliatem. W kopalni od dawna jest persona non grata. Kiedy na stronie stowarzyszenia udostępnił swój prywatny numer telefonu, zaczął dostawać pogróżki, że ktoś spali mu sklep, podłoży ogień w domu. Podczas spotkania z pewnym ważnym człowiekiem usłyszał: Gdybym chciał, tobym pana zniszczył. – Jak ktoś mnie straszy, to motywuję się jeszcze bardziej – mówi Józef Drzazgowski. – Wtedy mają ze mną jeszcze trudniej.

Uciekają

Wysuszona Polska będzie wyglądać tak jak dzisiaj Przyjezierze, miejscowość opodal Kruszwicy. Kiedyś – mówią miejscowi sklepikarze, właściciele knajp z goframi, pensjonatów – w ciepły weekend na plaży nie można było wcisnąć szpilki. Teraz piasek świeci pustkami. Kiedyś było tu jak w Jastarni, jak we Władysławowie w pełni sezonu. Teraz raczej jak w Mielnie wczesną jesienią. Pod budkami z lodami i piwem puste ławki. Pusto przy stołach do cymbergaja. Na stoiskach pełno różności: dmuchanych kół do pływania, ręczników, wisiorków, breloków z imionami. Wszystko czeka nienaruszone.

Na pomoście można było kiedyś usiąść i zanurzyć nogi w wodzie. Teraz kilkadziesiąt metrów betonu wystaje wysoko ponad taflę jeziora. Na obrzeżach plaży porzucone rowery wodne zarastają trawą. Stoimy tuż za ścianami budynków odwróconych plecami do jeziora, a Drzazgowski wspomina: – W tym miejscu, pamiętam, podchodziła woda z jeziora. Teraz brzeg jest tam, 30 m dalej. Zmniejsza się obszar, na którym można się kąpać. Dawniej jezioro było płytkie, dzieciaki mogły wchodzić daleko i zanurzać się tylko do pasa. Teraz wchodzi się do jeziora, a po kilku metrach zaczyna się głębia.

W uliczkach odchodzących od głównej drogi opuszczone ośrodki wczasowe. Hektary powierzchni zarastającej trawą, zaroślami, drzewami. Puste, ciemne okna i odrapane ściany budynków, w których w PRL wypoczywali pracownicy państwowych zakładów. Taki ośrodek można sobie kupić. Ale po co?

Wzdłuż ulic banery: „sprzedam”, „wynajmę”. Znowu puste okna i odrapane mury. Sklepik pani Eli sąsiaduje z jednym z takich pustostanów. – Też się zastanawiam, czy się nie wynieść. W tym roku już nie, ale w następnym – możliwe. Proszę pana, tu nie ma zarobku. W taki upał jak dziś ktoś kupi butelkę wody, jakiś napój i tyle. Po sezonie jest pusto i głucho – mówi.

Michał w popołudnie też schładza się nad wodą. Zdjął koszulkę, powoli stawia kroki, oszczędza energię. Patrzy na taflę jeziora i mówi, że jak tak dalej pójdzie, to w Przyjezierzu nie zostanie nikt. Sam przeprowadził się tutaj jakiś czas temu, z tą ziemią wiązał przyszłość, a pochodzi z Inowrocławia. Teraz będzie musiał zastanowić się nad powrotem. Tak jak ci, którzy na pojezierzu wymarzyli sobie hotel, agroturystykę, pensjonat. Turystyka w tej okolicy też powoli umiera.

Wystarczy się przejść, popytać. Ostatni goście byli na majówkę. Od czasu do czasu wpadnie ktoś z południowej Polski, bo bliżej niż na Mazury, a ładnie i zielono. Sklep spożywczy ze stolikiem, krzesłami i parasolem stoi zamknięty na trzy spusty. Domki nad jeziorem wykupiło kilka rodzin z zagranicy. Żadnych wycieczek do lasu, żadnych dzikich kąpielisk, puste trasy rowerowe, zakurzone tablice informujące o gatunkach ptaków i rodzaju roślinności. Sterty śmieci: puszek, butelek, pustych małpek, worków po chipsach, opakowań po prezerwatywach. W Przyjezierzu tylko pewien starszy pan z Kanady wykazuje się wiernością i latem przyjeżdża tutaj na dwa miesiące, choćby nie wiem co.

Woda dobrej jakości jest w Polsce surowcem strategicznym. Ale jej znaczenie jest zwykle ignorowane – mówi Sylwester Kraśnicki. – Wpływ planowanych inwestycji przemysłowych (m.in. kopalń, ferm) na środowisko jest niedoszacowany. Wyżej są cenione surowce energetyczne, na przykład węgiel brunatny, którego eksploatacja szczególnie intensywnie drenuje zasoby wodne. Tymczasem bez węgla brunatnego większość krajów na świecie dobrze sobie radzi. Bez wody żaden.

Rezygnują

Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej alarmuje, że zmniejsza się poziom wód w rzekach. Powody są podobno trzy: mało śnieżna zima, deficyt opadów i długotrwałe upały. Dr Sebastian Szklarek dalej liczy apele gmin o oszczędzanie wody. Według jego szacunków przez cały czerwiec było ich łącznie 136.

Na rzece Noteć w błocie i mule utknął „Łokietek” – statek Technikum Żeglugi Śródlądowej z Nakła. Kapitan Grzegorz Nadolny, który miał nim przypłynąć na festiwal Ster w Bydgoszczy, przyznał, że tak skrajnie niskiego poziomu wody nie widział w 25-letniej karierze.

Polityka 28.2019 (3218) z dnia 09.07.2019; Społeczeństwo; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Schnąca Polska"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną