Eksplozja gazu w bytomskim mieszkaniu zabiła mamę i jej dwie córeczki. Prześliczne – mówią sąsiedzi, i nie mogą przestać płakać. Bo jak umierać, kiedy ma się 39 lat? Albo 7 czy 5 – jak dziewczynki? Dom porządny i rodzina, która była dla siebie całym światem? Pytania bez odpowiedzi, stare jak świat, zadawane nie wiadomo komu.
Pamiętam mroczną październikową noc sprzed pięciu lat. Ostatnią dla rodziny Kmiecików – Darka, Brygidy i dwuletniego Remika. Brygidy Frosztęgi nie sposób było nie lubić, a Remik na pewno poszedłby w ślady rodziców – świetnych dziennikarzy TVN i TVP, którym los małego świata wokół nich leżał na sercu jak mało komu. Darek szedł jak walec po zakłamanej rzeczywistości, Brygida mogła się spodziewać kolejnej nagrody „Silesia Press” albo im. Krystyny Bochenek.
Zabił ich chory człowiek, któremu życie zbrzydło. Porozkręcał instalację gazową i czekał na iskrę z drzwiowego dzwonka. A może sam zapalił papierosa, żeby pogonić czas... Myślę sobie – dlaczego tak? Mógł przecież zagrodzić drogę pociągom czy tramwajom. Po co, po cholerę, chciał zabrać ze sobą Kmiecików? Bał się samotności? Kolejne pytanie bez odpowiedzi, a zaraz po nim przychodzi następne, cholernie groźne w zamyśle, ale straszliwie natrętne – dlaczego właśnie oni? Kto wybiera? Kmiecikowie, mama z córeczkami... Dlaczego? Tyle mętów chodzi po świecie, tyle człowieczych parszywców – dlaczego oni? Kto wybiera... Na pewno nie ja.
Co wykaże śledztwo?
Może ślepy los. Takie wybuchy gazu, jak ten wczorajszy w Bytomiu, w sobotę o 13:19 – były i będą.