Wytyczoną przez niego drogą poszli obecnie organizatorzy projektu World Jump Day, którzy zachęcili 600 mln ludzi na zachodniej półkuli, aby podskoczyli jednocześnie o godz. 12.39 w czwartek. Chodziło o to, żeby na skutek impetu skaczących jednocześnie ludzi wytrącić Ziemię z aktualnej, niedobrej orbity i skierować ją na inną – lepszą. Organizatorzy zapewnili, że dzięki temu będzie mniej powodzi, susz, huraganów, co rzecz jasna jest słuszne i zrozumiałe. Pytanie tylko, czy jest możliwe, bo jeśli tak, przed Ziemianami rysują się naprawdę wielkie możliwości. Wyborcy Platformy Obywatelskiej mogliby np. umówić się na wspólny podskok, aby wysłać na wszystko jedno jaką orbitę paru polityków obecnej koalicji, a może i doprowadzić do zmiany władzy. Z pewnością zaowocowałoby to serią ciekawych prac naukowych pod hasłem „Polska doby Wielkiego Podskoku” i szeroką debatą konstytucjonalistów o tym, czy polityczne zmiany wywołane przez podskok miały charakter demokratyczny, czy raczej siłowy.
Trzeba uczciwie powiedzieć, że efekt wywołany skokiem 600 mln ludzi o godz.12.39 był wyraźnie odczuwalny na warszawskim Ursynowie, gdzie kilku klientów pod sklepem Żabka do wieczora nie mogło odzyskać równowagi, a jednemu wylało się piwo. Mimo to susza u nich najwyraźniej nie ustąpiła, a może nawet jeszcze się wzmogła, co nakazuje ostrożność i dystans wobec tego rodzaju zbiorowych podskoków pod publiczkę. Tym bardziej że my w Polsce wypracowaliśmy przecież własne, wyrastające z naszej tradycji, metody walki z niekorzystnymi zjawiskami pogodowymi. Jak wiadomo, po exposé premiera Kaczyńskiego klub parlamentarny PiS zamówił w sejmowej kaplicy mszę w intencji deszczu. Jest to metoda bardziej naturalna, w dodatku nieinwazyjna i – w odróżnieniu od podskakiwania – w wypadku ciężarnych kobiet nie stwarzająca zagrożenia dla życia poczętego. A przecież efekt jest dokładnie taki sam.