Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

No i co, doktorku?

W ramach akcji „Rządzić po ludzku” wicepremier Giertych, zaliczył egzamin maturalny tym, którzy go nie zdali. Politycy koalicji poparli dobry ten uczynek twierdząc, że dostęp do tak podstawowych dóbr jak matura nie powinien być reglamentowany, bo jeśli polskie państwo będzie przyznawało polską maturę tylko tym, którzy ją zdali, młodzi Polacy w końcu się zniechęcą i wyjadą za granicę.

Ze środowisk Samoobrony i LPR dobiegają opinie, że w edukacji trzeba dostrzegać człowieka, a nie tylko naukę, która, jak wiadomo, niejednemu zrobiła wodę z mózgu. Prawda jest taka, że czasem ten człowiek się uczy, ale i tak nic mu do głowy nie wchodzi, choć głupi nie jest. Czy z tego powodu ma mieć mniejsze szanse, gorszy start życiowy? Czy tylko dlatego, że niczego nie umie, bo się nie nauczył, mamy nie dać mu matury i odciąć go w ten sposób od możliwości zostania w przyszłości profesorem, adwokatem, sędzią czy prezesem banku?

Bez matury można dziś zostać co najwyżej partyjnym działaczem, posłem lub członkiem rady nadzorczej i trzeba powiedzieć, że wiele osób, którym matury odmówiono, tą drogą poszło. Ale przecież partie, parlament i spółki Skarbu Państwa nie są z gumy i dla wszystkich chętnych posad nie starczy. Zresztą słychać radykalne opinie, że nawet tam przydałby się ktoś z maturą, a może i jakiś doktor. Pytanie, skąd ich brać?

Mówi się, że już niedługo w ramach negocjacji koalicyjnych Samoobrona zażąda dla swoich ludzi większej liczby doktoratów i habilitacji, które dzisiaj są ich zdaniem stanowczo zbyt trudno dostępne, wymagają żmudnych i nie dla wszystkich zrozumiałych procedur. Narzeka się, że wypełnienie zwykłego PIT przerasta możliwości normalnego człowieka, tymczasem zrobienie habilitacji jest często jeszcze bardziej skomplikowane.

Polityka 30.2006 (2564) z dnia 29.07.2006; Fusy plusy i minusy; s. 91
Reklama