Normalnie takie kafejki omija szerokim łukiem, teraz też chciał, ale był w emocjach, więc wszedł, rozejrzał się i zanim zdążył zorientować się, co się dzieje, już siedział przy klawiaturze i szkalował na całego swojego konkurenta do fotela burmistrza i jednocześnie szefa miejscowych struktur PO.
Poszkalował, poszkalował i wrócił do domu, być może nawet zaraz o całej sprawie zapomniał, bo była mało ważna. Tymczasem okazało się, że wizyta w kafejce nagrała się na kasetę, sprytny konkurent z PO kasetę przechwycił i dawaj robić w mediach dym, jakby nie wiadomo co się stało.
Mikietyński wyjaśnia, że działał w nerwach i trzeba go zrozumieć. Na jego korzyść przemawia zresztą fakt, że robił to w czasie wolnym, gdyż przebywa na emeryturze, choć niewiele brakowało, aby z ramienia PiS został wojewodą kujawsko-pomorskim, ewentualnie wojewódzkim komendantem policji. Gdyby został, rzecz jasna nie miałby czasu na głupoty i do szkalowania w ogóle by nie doszło.
A tak z braku zajęć wszedł tam, gdzie nie powinien, trochę przyszkalował i dostarczył wody na młyn swoim wrogom, chociaż, nawiasem mówiąc, napisał tylko prawdę o tym, że jego konkurent należał do PZPR, w stanie wojennym się ześwinił, a do PO werbuje nieletnich. A że potem okazało się, że jednak nie należał, nie ześwinił się i nie werbuje, to już nie wina Mikietyńskiego, bo pewni ludzie mówili mu, że jednak należał, ześwinił się i werbuje, a on nie miał powodu im nie wierzyć. W efekcie za swoją łatwowierność doznaje teraz upokorzenia, a górą jest polityczny konkurent, posługujący się w walce o stanowiska dobrze znanymi z esbeckiego arsenału kasetami wideo.
Na szczęście koledzy z PiS deklarują, że nie zostawią w nieszczęściu wiceburmistrza Mikietyńskiego, który ich zdaniem jest świetnie przygotowany do pełnienia odpowiedzialnych funkcji nie tylko w samorządzie. – Mam nadzieję, że jeden głupi wpis w Internecie nie zniszczy dobrze zapowiadającej się kariery – mówi w „GW” bydgoski poseł PiS Andrzej Walkowiak.