Wyjeżdża do transportowo wykluczonych w powiecie hrubieszowskim o czwartej nad ranem. Pierwsi klienci jeszcze śpią, więc wiesza na płotach siatki z zamówionym prowiantem, odbierając ekwiwalent za towar z ustalonych szczelin w sztachetach. Po co mają się zrywać o świcie? Nie szczekają na niego nawet obeznane z rytuałem podwórkowe psy.
Zbudzeni koło siódmej kupują już osobiście. Józef bierze łamańca z nadzieniem. Uskarża się, iż dostał biegunki po ostatnim wypieku. Stał się wybredniejszy, odkąd przed kilkoma dniami weszła w życie ustawa zwana pekaesową, otwierająca przed nim perspektywy niedrogich dojazdów.