W niedzielę 7 lipca br. podczas konwencji PiS w Katowicach premier Mateusz Morawiecki zapowiedział, że do końca 2019 r. zasadzonych zostanie pół miliarda drzew. Tymczasem następnego dnia mieszkańców Cieszyna powitał widok zwalonych pni przy dworcu kolejowym. Zaskoczenie było tym większe, że po pierwszych wycinkach i protestach przeciwko cięciu, po rozmowach ze starostą i przedstawicielem kolei obrońcom drzew wydawało się, że jest porozumienie – rzeź drzew będzie wstrzymana przynajmniej do października, kiedy kończy się sezon ptasich lęgów. – Podczas spotkania była mowa o tym, że jeszcze kilka drzew zostanie wyciętych, ale nikt nam nie powiedział, że będą to także te drzewa, o które walczyliśmy, na których umieściliśmy nasze plakaty. W tym piękny, zdrowy dąb. Poczuliśmy się nabici w butelkę – mówi Irena Fluder-Kudzia, uczestniczka rozmów, jedna z trzech cieszyńskich radnych zaangażowanych w tę obronę.
Starosta cieszyński, który podpisał decyzję o wycince, tłumaczył się w duchu „nie chcę, ale muszę”. – Jako Mieczysław Szczurek jestem za tymi drzewami całym sercem. (...) nie miałem żadnego manewru. Za niepodpisanie takiej decyzji grozi mi jako staroście kara do trzech lat więzienia, ponieważ są to tzw. decyzje obligatoryjne.
Magiczne słowo: bezpieczeństwo
Gdy piły cięły 4 tys. drzew w Cieszynie, w wielu rejonach kraju było już „po ptokach”. Nierzadko także w sensie dosłownym, bo wyrąb prowadzono w sezonie lęgowym. Zgierz utracił kilkaset drzew wzdłuż toru w kierunku Kutna, w tym aleję kilkudziesięciu kasztanowców, ulubione miejsce spacerów mieszkańców jednego z osiedli. W okolicach Ustki wycinka nie ominęła rezerwatu przyrody Buczyna. W Świdnicy nad zalewem Witoszówka wyrżnięto wiekowe dęby oraz sporo krzewów.