Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Młodzi, wykształceni, z wiejskich ośrodków

Młodzi wracają na wieś

„Mniej niż co dziesiąty mieszkaniec utrzymuje się przede wszystkim z własnego gospodarstwa”. „Mniej niż co dziesiąty mieszkaniec utrzymuje się przede wszystkim z własnego gospodarstwa”. Getty Images
Rozmowa z dr Iloną Matysiak o młodych powracających na wieś po studiach.
Dr Ilona MatysiakAP Dr Ilona Matysiak

MARTYNA BUNDA: – Inteligent na wsi. Kim jest i jak się ma?
ILONA MATYSIAK: – Mam pewne wątpliwości, czy ludzie po studiach wracający na wieś lub wręcz nigdy jej nieopuszczający nazwaliby siebie inteligentami. Ci, których wybory i ścieżki życiowe badałam, raczej nie widzą siebie w tych kategoriach. Ale jest faktem, że dziś jedna trzecia spośród studentów wyższych uczelni, którzy wychowali się na wsi, wraca tam, i są to powroty z wyboru. W ich ocenie wieś dziś oferuje im więcej niż miasto. Tam jest dom, za domem ciągnie się kawał ziemi, którego można użyć w razie czego, jest spokój, jakiś prestiż, na który zapracowała rodzina. A w alternatywie jest wynajem mieszkania albo zabójczy kredyt i praca na swoją pozycję społeczną od zera. Praca non stop, żeby spłacić ten kredyt.

Ale warto też podkreślić, że spora grupa absolwentów wyższych uczelni, którzy mieszkają na wsi, w ogóle nie ma za sobą doświadczenia życia w mieście podczas studiów. Wybrali lokalne szkoły wyższe, co nie wymagało od nich opuszczenia rodzinnej wsi. Jest to rozwiązanie tańsze i mniej ryzykowne, bo nie wiąże się z koniecznością odnalezienia się w nowym środowisku. No i wyraźnie widać, że wielu z nich miasto po prostu nie ciągnie.

Twierdzenie, że ucieczka ze wsi do miasta to awans społeczny, zdezaktualizowało się?
Zdecydowanie. Wychodzimy ze schematu, że życie na wsi to jest jakaś porażka – bo nie jest. Bo ta wieś diametralnie się zmieniła i ludzie, którzy ją znają, o tym wiedzą. A jednocześnie w ocenach Polaków wyraźnie traci miasto. W badaniach ogólnopolskich CBOS z 2015 r. aż 40 proc. Polek i Polaków powiedziało, że chciałoby mieszkać na wsi, a tyko 17 proc. wybrało duże miasto.

Co się zmieniło na wsi?
Od czasu, gdy jesteśmy w Unii Europejskiej, od 2004 r., na wieś popłynął strumień pieniędzy. Są remontowane drogi, powstają oczyszczalnie ścieków, ale też infrastruktura społeczna, bardzo ważna z punktu widzenia mieszkańców wsi: domy kultury, świetlice wiejskie, miejscowe, często prowadzone społecznie biblioteki. Czy tam się coś dzieje, to jest inna sprawa – ale może się dziać. Wieś to również nieprzepełnione szkoły dla dzieci. Spokojniejsze życie.

No i w każdej chyba rodzinie jest samochód, dystans do miasta się skrócił. Słyszałam, że wielu młodych wraca na wieś, bo chcą tam wychowywać dzieci?
Akurat o dzieciach myślą rzadziej niż w poprzednich pokoleniach, i raczej kobiety niż mężczyźni. Wśród moich badanych większość była w stałych związkach, ale ta zasada dotyczyła częściej kobiet niż mężczyzn, bo w przypadku mężczyzn połowa nie miała żon ani partnerek i nie poczytywali tego za porażkę życiową. Znaleźli się i tacy, którzy niekoniecznie chcą zakładać rodzinę. Nieliczne w moim badaniu singielki nie opowiadały o rodzinie w kategoriach przymusu – jak się zdarzy, to dobrze, a jak nie, to też nie będzie tragedii. Można więc przypuszczać, że w środowiskach wiejskich maleje presja społeczna związana z zakładaniem przez młodych rodziny albo też młodzi z wyższym wykształceniem stają się na nią bardziej odporni.

Tych dzieci jest dziś mniej. Wśród badanych, którzy je mieli, niemal nie zdarzały się rodziny z więcej niż dwójką. Większość wychowywała jedynaka – a wśród tych po studiach była to zdecydowana większość. Respondenci z wyższym wykształceniem znacznie częściej byli bezdzietni niż ci bez studiów.

Co ciekawe, analizując relacje rodzinne moich badanych, zauważyłam, że niektórzy z mających dzieci żyją w związkach nieformalnych. Co prawda takich przypadków było bardzo mało, ale mogą one wskazywać na zachodzące powoli, ale już widoczne zmiany mentalności mieszkańców wsi.

Z czego się żyje na wsi?
Wbrew potocznym przekonaniom coraz rzadziej z rolnictwa. Mniej niż co dziesiąty mieszkaniec utrzymuje się przede wszystkim z własnego gospodarstwa. Większość pracuje poza rolnictwem, najczęściej w zawodach niewymagających wyższego wykształcenia. Wśród moich badanych – młodych mieszkańców wsi po studiach – rolników jest także niewielu. Co ciekawe jednak, dla niektórych młodych mężczyzn rolnictwo to hobby. Zarabiają gdzie indziej, ale praca w małym, odziedziczonym po rodzicach gospodarstwie pozwala im się zrelaksować i daje poczucie kontynuacji rodzinnej tradycji.

Powoli rośnie udział mieszkańców wsi wykonujących zawody specjalistyczne – to na przykład specjaliści w lokalnych urzędach, nauczyciele, lekarze bądź osoby dojeżdżające do pracy do miasta. Większość moich badanych pracuje – w urzędach, szkołach i innych lokalnych instytucjach publicznych.

Część z nich, ale dużo mniejsza, niż się spodziewałam, prowadzi działalność gospodarczą. Zwykle pracują w rodzinnych biznesach, w poczuciu, że kiedyś je przejmą, i studia są drogą do tego celu. Miałam rozmówczynię, która wyjechała do miasta studiować finanse i rachunkowość i wróciła, żeby pracować z mamą w biurze rachunkowym. Rzadziej moi badani decydują się rozwijać coś własnego od zera.

Dlaczego?
Cenią spokój. Działalność gospodarcza jest postrzegana jako ryzykowna, czasochłonna. Jako ciągłe użeranie się z kontrahentami, którzy albo zapłacą w terminie, albo nie, albo w ogóle. Ludzie boją się biurokracji, niezrozumiałych przepisów. Jeśli potraktujemy decyzję o życiu na wsi jak wybór spokoju i psychicznego komfortu w miejsce ciągłej walki, jest to zrozumiałe. Oczywiście nie oznacza, że nikt z pokolenia młodych mieszkańców wsi po studiach nie próbuje założyć własnego biznesu – ale niestety często są to próby nieudane. Jedna z moich rozmówczyń miała pomysł na utrzymywanie się z pracy wedding plannerki. Chciała organizować śluby i wesela. Podeszła do tego poważnie. Odwiedzała targi ślubne, rozpoznawała rynek, analizowała ogłoszenia i fora w internecie – aż doszła do wniosku, że pomysł jest na wyrost. Że każdy w Polsce woli zrobić wszystko taniej, na własną rękę. Inna para miała odważny pomysł na globalny biznes. To była hodowla ślimaków, które miały być sprzedawane do restauracji we Francji. Stracili na tym niestety. Nim to się stało, napotkali dziesiątki problemów, których nie mogli przewidzieć. Na przykład w pewnym momencie ślimaki zaczęły im znikać. Pierwszy pomysł – że ktoś je kradnie. Okazało się, że to jeże wyjadały im ślimaki. Ta i cały szereg kolejnych trudności zdecydowały, że moi badani porzucili pomysł na bycie przedsiębiorcami.

Z pewnością barierą utrudniającą założenie własnego biznesu są koszty. Trzeba pamiętać, że na wsi zwykle żyje się za mniej. Czasami przeszkodą okazuje się mentalność.

Sąsiedzi nie lubią mieć za płotem biznesmenów?
Jedna z moich badanych wraz z mamą założyła w swojej miejscowości sklep z używaną odzieżą. Mogłoby się wydawać, że strzał w dziesiątkę, bo nie trzeba będzie jeździć do second-handu do najbliższego miasteczka. A jednak biznes splajtował. Kobiety tłumacząc, co się stało, cytowały mieszkańców, którzy czuli się urażeni, że bliski sąsiad chce zarabiać na nich. Jak widać, do prowadzenia biznesu na wsi może nie wystarczyć sama kalkulacja ekonomiczna, ważne są też relacje międzyludzkie i stosunek społeczności do osób przedsiębiorczych, wyróżniających się.

Młodzi mieszkańcy wsi po studiach nie są szczególnie przedsiębiorczy. A są zaradni?
Może właśnie wybór wsi jako miejsca do życia świadczy o ich zaradności. A branie pod uwagę warunków życia w różnych kontekstach, porównywanie rozmaitych scenariuszy – o umiejętności trzeźwego kalkulowania.

Wnoszą coś do swojej społeczności?
Tak, choć jest to mniejsza energia, niż zakładałam, rozpoczynając badania. Ich zainteresowanie lokalnym życiem publicznym, samorządem wiejskim, wyborami samorządowymi okazało się bardzo nikłe. Pojedyncze osoby – mężczyźni i kobiety – wśród moich badanych pełniły funkcję sołtysa, radnego gminy, radnego powiatu lub były w radzie sołeckiej. Większość z nich jest dość mocno skupiona na sobie, swoich obowiązkach zawodowych, rodzinie. Postrzegają zaangażowanie w lokalną politykę jako dużą pracę i odpowiedzialność, której nie chcą na siebie wziąć. Nawet jeśli są do tego nakłaniani, bo rodzice mówią: „teraz jest pora na was”.

Nierzadko o braku aktywności decyduje właśnie wcześniejsze zaangażowanie rodziców. Ci, którzy napatrzyli się, ile wysiłków kosztowała ojca czy matkę praca na rzecz społeczności i że często praca ta nie była doceniana, nie chcą w to wchodzić. Wśród kobiet część deklarowała, że się do tego nie nadają. To było przerażające, słuchać, że „one tak lubią na drugim planie, nie mają takiej osobowości, żeby coś firmować swoją osobą. Wolą z boku, cichutko”. Mężczyźni nigdy nie mówili, że się nie nadają, tylko że wolą robić inne rzeczy. Pojawia się też zniechęcenie do polityki w ogóle. Źle się kojarzy, według moich badanych nie ma w niej czego szukać. Albo uważają, że nie mają szans, bo i tak zawsze te same osoby są wybierane. Lepszy święty spokój.

Ale to, że nie interesuje ich sięganie po władzę, nie znaczy, że w ogóle nie angażują się w swoje społeczności. Jedna trzecia, może trochę więcej, coś tam dla niej robi.

Na przykład?
Jeden z moich badanych założył nieformalną grupę morsów, do której niebawem przyłączyła się spora część mieszkańców w różnym wieku. Był też chłopak, który zorganizował gminny turniej gry na konsoli, inna badana organizowała w swojej miejscowości amatorskie rajdy samochodowe, kolejna zainicjowała charytatywny maraton zumby, żeby zebrać pieniądze na leczenie chorego na białaczkę chłopca ze swojej wsi. Albo gdzieś w czynie społecznym powstało boisko do siatkówki plażowej.

Część moich badanych angażuje się w bardziej, powiedzmy, tradycyjne przedsięwzięcia – pomaga przy organizacji dożynek lub innych lokalnych uroczystości. Bardzo ciekawe są przykłady przejęcia przez młodych ludzi tradycyjnych organizacji wiejskich. Na przykład koło gospodyń wiejskich, które dziś nazywa się Kury Domowe, a młode kobiety, które je w stu procentach przejęły, świetnie bawią się tradycją. Znam też przypadki, kiedy w ręce moich badanych trafiała ochotnicza straż pożarna. Organizacja, która już dogorywała, nic się tam nie działo, prezes ten sam przez 20 lat. Młodzi mocno zmieniają takie instytucje. Robią kursy pierwszej pomocy, festyny, konkursy, zawody sportowe. Jeden z badanych, absolwent AWF, zainicjował w swojej wsi treningi piłki nożnej dla dziewczynek.

Ci młodzi ludzie po studiach, którzy przejęli ochotniczą straż pożarną w swojej miejscowości, potrafili skrzyknąć innych młodych, przyjść na zebranie wiejskie i przegłosować fundusz sołecki tak, żeby pozyskać środki dla swojej organizacji. Wiedzą, że fundusz sołecki jest i że do czegoś służy, potrafią to wykorzystać.

Fundusz sołecki to pieniądze z budżetu gminnego, z których na niejednej wsi przez lata dofinansowano tylko remonty kapliczek, całą resztę oddając – bo podobno nie było na co ich wydać.
Ludzie coraz częściej rozumieją, że te pieniądze są dla nich i od nich zależy, czy i w jaki sposób zostaną wydane. Za to, niestety, z moich badań wynika, że wielu młodych mieszkańców wsi nie rozumie, że jeśli nie ma cię na zebraniu, to nie masz głosu.

Kto się bardziej na wsi angażuje? Mężczyźni czy kobiety?
To zależy gdzie, w jakich strukturach. Są organizacje działające na wsi zdominowane przez mężczyzn, jak straż pożarna, kluby sportowe. Ale koła gospodyń, rady rodziców, działające przy szkołach – to zwykle kobiety.

A samorząd lokalny?
Z moich wcześniejszych badań wynika, że liczba kobiet wśród sołtysów systematycznie rośnie. Pod koniec lat 50. udział kobiet wśród sołtysów wynosił mniej niż 1 proc., a w 2017 r. już prawie 40 proc. Trzeba jednak zaznaczyć, że różnice regionalne wciąż są znaczące. Najwięcej sołtysek jest na ziemiach zachodnich i północnych, czyli jak się kiedyś mówiło – Ziemiach Odzyskanych. W woj. zachodniopomorskim udział kobiet wśród sołtysów przekroczył już 50 proc., na przykład na Podkarpaciu są wciąż w wyraźnej mniejszości – niewiele ponad 20 proc. Część kobiet nie poprzestaje na funkcji sołtysa, tylko idzie dalej. Widzą, że dobrze się sprawdzają. Podoba im się to, co robią. W końcu podejmują decyzję, by startować w wyborach samorządowych.

Dużo ich wystartowało w tych ostatnich.
Tak, ale ogólnie rzecz biorąc wśród radnych gmin nadal przeważają mężczyźni, choć oczywiście jest to zróżnicowane regionalnie. A jeśli spojrzymy na stanowiska wójtów i burmistrzów, nie znajdziemy wielu kobiet. Na wsi to zaangażowanie kobiet często wciąż jeszcze bywa przeźroczyste. Niewidoczne.

Funkcje opiekuńcze w rodzinie to wciąż ich domena? Opieka nad chorymi, szerzące się choroby otępienne, alzheimer?
Zdecydowanie tak. Nawet gdy pytałam moich badanych, młodych ludzi po studiach, o powody mieszkania na wsi, wyłapałam niewielką, ale jednak, grupę, która deklarowała, że mieszka na wsi, bo musi się zająć rodzicami. Teraz albo w przyszłości. Co charakterystyczne, wśród tych, którzy już opiekują się rodzicami, znalazły się przede wszystkim kobiety, a mężczyźni głównie antycypowali. Rozmawiałam z 25–30-latkami, więc ich rodzice są stosunkowo młodzi, a jednak ten wątek już pojawiał się w wywiadach.

W niektórych krajach Europy z sukcesem wdraża się rozwiązania, w ramach których wieś pełni rolę szczególnej przestrzeni opieki, m.in. nad osobami starszymi. Mam tu na myśli gospodarstwa opiekuńcze (POLITYKA 35), w których łączy się zwykle niewielką produkcję rolną, z dostarczaniem szeroko rozumianych usług opiekuńczych. Jedną z grup, która może korzystać z takich usług, są osoby starsze z demencją. Pobyt w gospodarstwie jest uważany za część terapii i opłacany z pieniędzy publicznych. Co ciekawe, w takich gospodarstwach dobrze czują się starsi mężczyźni, których często trudno namówić na zajęcia czy warsztaty w bardziej „tradycyjnych” ośrodkach dla seniorów.

Wieś robi się znośniejszym miejscem do życia dla „własnych” starszych mieszkańców?
Jeśli tak, to tylko do pewnego stopnia. Wielu moich badanych uważa za oczywiste, że należy pomagać starszym samotnym sąsiadom – wyręczać ich w cięższych pracach, zrobić zakupy czy gdzieś podwieźć albo po prostu od czasu do czasu sprawdzić, jak się czują. Pomoc to jednak nie to samo co wspólne działanie. A tego wciąż nie widać.

ROZMAWIAŁA MARTYNA BUNDA

***

Dr Ilona Matysiak – socjolożka, adiunkt w Katedrze Socjologii Zmiany Społecznej w Instytucie Filozofii i Socjologii Akademii Pedagogiki Specjalnej im. Marii Grzegorzewskiej oraz stała współpracowniczka Instytutu Studiów Społecznych im. Profesora Roberta Zajonca UW. Jej zainteresowania naukowe obejmują m.in. problematykę kapitału społecznego, zmian demograficznych oraz ról społecznych kobiet i mężczyzn w wiejskich społecznościach lokalnych. Stypendystka Fulbrighta i autorka licznych publikacji. Nakładem wydawnictwa Scholar właśnie ukazała się najnowsza z nich: „Młodzi i wykształceni w procesie przemian polskiej wsi”.

Polityka 36.2019 (3226) z dnia 03.09.2019; Społeczeństwo; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Młodzi, wykształceni, z wiejskich ośrodków"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną