Milusińscy niemile widziani
Milusińscy niemile widziani. Lokale wolne od dzieci dzielą dorosłych
W tamtym czasie w maleńkim lokaliku stała szafa pełna kredek i kolorowanek, a otwierano go z przekonaniem, że warto zrobić wszystko, by dzieci dobrze się tam czuły. Rodzice czuli się różnie. Zaskakująco często przychodzili z pretensjami – że w łazience nie ma przewijaka (naprawdę nie było miejsca, by go zainstalować); że trzeba do tej toalety wychodzić z dzieckiem na zewnątrz i że brakuje miejsca dla wózka. Gdy pewnego razu niemowlę zostało przewinięte na stole, tuż obok talerzy innych gości, właścicielka restauracji powiedziała dość. Datę pamięta: 5 stycznia 2019 r. Kolejne miesiące wspomina jako trudne. Codzienne utarczki z odprawianymi rodzicami i wszystkie możliwe kontrole nasłane przez klientów – łącznie z urzędem celnym. Trudno. Do świata sprzed 5 stycznia podobno powrotu nie ma.
W Zakopanem strefa bez dzieci to wciąż nowość. W Warszawie działa co najmniej kilka restauracji, które „nie przyjmują rezerwacji dla osób poniżej 14. roku życia”, mają event child-free każdego wieczora, bo tak uprzejmie ujmuje się zakaz wstępu dla dzieci. Wśród nich jest pierwsza polska restauracja, która zdobyła gwiazdkę Michelina.
Niemal w każdym mieście można znaleźć coś w podobnym duchu – w internecie często używa się słownej ekwilibrystyki, by o tym powiedzieć. Pisze się na przykład, że „z racji na wystrój czy atmosferę krzykaczy spotka się tu raczej rzadziej niż częściej”.
Jednak trzeba przyznać, że coraz odważniej ogłaszają się też lokale oficjalnie „wolne od dzieci”. W Toruniu, Bydgoszczy, Kielcach. W niewielkim Bolesławcu.
Przekraczanie granic
Właśnie dołączył Poznań. W restauracyjce z włoską kuchnią poszło o krzesła – obite jasnym aksamitem, a po wizycie rodziny utytłane sosem pomidorowym.