Z perspektywy plażowego kocyka problemu nie widać. Morze przyciąga latem mnóstwo ludzi (cel połowy wyjazdów), ale znajomość różnych nadmorskich zjawisk i procesów jest znikoma. Więc Tomaszowi Łabuzowi geomorfologowi i przyrodnikowi, prof. Uniwersytetu Zachodniopomorskiego w Szczecinie, zwykle towarzyszy poczucie, że jego głos jest wołaniem na puszczy. Profesor co roku przemierza wybrzeże, badając zjawiska na styku morza z lądem. Mierzy szerokość plaż, analizuje oddziaływanie sztormów na brzeg, wpływ rozwoju turystyki masowej na przyrodę. Wie, gdzie ostatnio wypłoszono sieweczki, gdzie zadeptano mikołajka nadmorskiego. Ale kogo to właściwie obchodzi? Dla inwestorów liczą się pieniądze. Dla samorządów inwestorzy. Dla turystów bliskość plaży, widok z okna na morze, tłok na promenadzie, piwo i dymiące grille.
Jednak kogoś obeszło. Dowodem krytyczny raport NIK „O wykorzystaniu nadmorskiego pasa technicznego do celów innych niż ochrona brzegu”. Ma więc Łabuz gorzką satysfakcję.
Morze w natarciu
Nasz morski brzeg zawsze był obszarem wrażliwym. Przestrogą są ruiny kościoła w Trzęsaczu (XIV/XV w.). Aż trudno uwierzyć, że zbudowano go 1800–2000 m od morza. Ale erozja zrobiła swoje. Ostatnia południowa ściana sterczy na klifie niczym memento wyłącznie dzięki nowym fundamentom, którymi wzmocniono ruinę, i opasce zbudowanej u podstawy klifu, by powstrzymać jego niszczenie przez fale. Inaczej po świątyni nie byłoby śladu. Tylko ile osób odczytuje przestrogę? A ile widzi jedynie turystyczną atrakcję?
Może zresztą turyści odwiedzający Trzęsacz spędzają ten urlop w nowym hotelu zbudowanym parę metrów od krawędzi innego pobliskiego klifu.
Tymczasem dziś jest jeszcze więcej powodów, aby człowiek na terenach nadbrzeżnych postępował ostrożnie, licząc się z żywiołem.