Przebywający w cyrku krokodyl miał do dyspozycji wyłącznie tak małą kuwetę, że nie był w stanie się w niej wyprostować, a na arenie prezentowany był z paszczą oklejoną taśmą. Niedźwiedź Baloo odebrany przez Vivę! z cyrku Vegas miał powyrywane pazury, powybijane kły i zaniki mięśniowe. Takich przypadków mamy w kraju mnóstwo, ale interesują się nimi tylko aktywiści. Inspekcja Weterynaryjna, która powinna stać na straży praw zwierząt, nie interesuje się nimi.
W inspekcji pracują lekarze weterynarii, ale często przypominają zwykłych urzędników. Jest ich cała armia, około 2500, bo prawie połowa wszystkich zatrudnionych w 16 wojewódzkich i 305 powiatowych inspektoratach to lekarze. Nie ratują życia i zdrowia zwierząt. Raczej siedzą za biurkiem albo nadzorują proces uboju bydła w rzeźni.
Może stąd tak mało w nich empatii?
Organizacje broniące praw zwierząt sypią przykładami hodowli, cyrków, ubojni, schronisk, gospodarstw rolnych, miniogrodów zoologicznych, gdzie inspektorzy weterynaryjni bywają ślepi i głusi na cierpienie zwierząt.
– To służba podległa Ministerstwu Rolnictwa, resortowi zajmującemu się produkcją żywności, dla której zwierzęta są przede wszystkim towarem – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Międzynarodowy Ruch na Rzecz Zwierząt Viva! – Interesuje się zwierzętami właściwie tylko w kontekście sanitarnego bezpieczeństwa ludzi.
Tymczasem artykuł 34a ustawy o ochronie zwierząt mówi, że to właśnie Inspekcja Weterynaryjna ma sprawować nadzór nad przestrzeganiem przepisów o ochronie zwierząt. – Inspekcja Weterynaryjna konsekwentnie ignoruje przepisy tej ustawy – mówi profesor Andrzej Elżanowski, zoolog i bioetyk przewodniczący Polskiego Towarzystwa Etycznego.
Dobrostan cyrkowy
Nielegalna hodowla zwierząt egzotycznych Okapi w Pyszącej koło Śremu w Wielkopolsce – tu w brudzie i ciasnocie, bez wentylacji i właściwej opieki (właściciel zatrudniał dwie osoby), gnieździło się około 300 dzikich zwierząt.