Pogarda i gniew
W Polsce tykają trzy bomby: szkolnictwo, służba zdrowia i kryzys ekologiczny
EDWIN BENDYK: – Czy zaskoczyły panią wyniki ostatnich wyborów do parlamentu?
MIROSŁAWA MARODY: – Miałam cichą nadzieję, że ugrupowania opozycyjne uzyskają lepszy wynik. Sądziłam, że w decyzjach wyborców silniejszy wyraz znajdzie – widoczne w badaniach – przekonanie o zagrożeniu podstawowych wolności jednostki.
Z drugiej jednak strony trzeba brać pod uwagę, że większość badanych źle ocenia całą klasę polityczną – niezależnie od partyjnych i ideowych afiliacji polityków są oni według nich tak samo beznadziejni. Dla nich wybory nie są więc czymś ważnym, bo nie wierzą, by wynik zmienił cokolwiek w ich życiu. Jednak wysoka frekwencja pokazuje, że rośnie też liczba ludzi przekonanych, że mają wpływ na politykę, a ich głos się liczy.
Wynik wyborów sugeruje także konieczność zmiany języka polityki. Twierdzenie partii rządzącej, że realizuje wolę suwerena, co w praktyce zamienia się w karykaturalny program „państwa dobrobytu”, a z drugiej strony główne hasło opozycji: „Wszystko, tylko nie PiS” – już nie działają.
Poparcia dla PiS upatrywałabym głównie w aspekcie tożsamościowym: część polskiego społeczeństwa jest wrażliwa na hasła powrotu nie tyle nawet do starych wartości, ile wzorów działania głęboko zakorzenionych w zbiorowej świadomości. A jednocześnie w debacie społecznej pojawiają się nowe tematy, ludzie potrzebują nowych idei, propozycji, pomysłów. Wyraźnie to potwierdziło pojawienie się w Sejmie ugrupowań nieobecnych w poprzedniej kadencji.
Wielu komentatorów wyjaśnia poparcie dla PiS koncepcją „kulturowej kontrreakcji”. Chodzi o to, że zbyt szybkie przemiany obyczajowe, wielokulturowość, erozja Kościoła wspomagana komunikatami o patologiach wewnątrz tej instytucji wywołują odwrotny skutek, czyli wzrost przywiązania do tzw.