Sytuacja 10-letniego Ibrahima, którego porwał z ulicy w Gdyni ojciec Marokańczyk, do momentu zamknięcia tego numeru POLITYKI była wciąż niejasna. Co prawda policja odwołała poszukiwania chłopca, twierdząc, że jest bezpieczny u ojca w Belgii, jednak Karolina, matka dziecka, mówi: – Wracam właśnie z policji w Antwerpii. Powiedzieli, że trwają poszukiwania, nie mogą powiedzieć nic więcej, bo to tajemnica pracy operacyjnej. Karolina od razu pojechała do Belgii, gdzie kiedyś pracowała. Podejrzewała, że jej były partner, a ojciec dziecka, właśnie tam wywiózł chłopca. Wynajęła adwokatów. POLITYKA skontaktowała się z nimi. Ich opis sytuacji jest krótki: „Dziecko zostało przemocą zabrane z Polski przez ojca. Istnieją przypuszczenia, że zostało przez ojca przywiezione do Belgii, ale do dzisiaj dziecka nie odnaleziono” – napisali Wim Peeters i Sylwia Rasson.
Uprowadzenie
Oto wersja Karoliny: do porwania doszło w niedzielę wieczorem 16 lutego. Tego dnia dziadkowie urządzili chłopcu urodziny. – Był taki szczęśliwy! – wzdycha jego babcia, mama Karoliny. Dzień wcześniej zrobił przyjęcie dla kolegów z klasy. Chodzi do szkoły społecznej, ma prywatne lekcje pływania, zajęcia z angielskiego, robotykę, jazdę konną. Wcześniej w Belgii chodził do katolickiej szkoły, tam też przyjmował komunię. – Mądre dziecko, otwarty, miły, serdeczny, ciepły wobec ludzi – mówi jego babcia. – Pa, babciu! – krzyknął wtedy w drzwiach na pożegnanie, wyraźnie uradowany z prezentów (dostał wymarzony sprzęt do gier).
Niedługo później telefon i krzyk córki: Azedin porwał Ibrahima!
– Ją uderzył w głowę. Przewrócił, kopał po plecach, złapał chłopca, ciągnął go po chodniku. Prezenty się rozsypały.