Policjanci przyznają, że złodziei bardzo trudno złapać na gorącym uczynku. Podkradają się nocami pod drzwi i ściągają sygnał z pilota leżącego w przedpokoju. Potrafią w biały dzień usiąść blisko właściciela auta w kawiarni, z niepozornie wyglądającą torbą do laptopa, w którym ukryty jest transmiter. W branży mówi się na to walizka.
Celem są auta otwierane i odpalane bezkluczykowo. Takie auta rozpoznają właściciela po kodzie z pilota, który ten ma w kieszeni. Żeby kraść na walizkę, potrzeba dwóch złodziei. Jeden stoi w pobliżu auta, drugi stara się znaleźć w pobliżu pilota, choćby właśnie przysiada się obok w kawiarni.
Najdroższe najłatwiejsze
Pierwszy złodziej dotyka klamki auta. Auto wysyła wtedy pytanie o kod odblokowujący zabezpieczenia. Przechwytuje je transmiter w walizce i przesyła do drugiej, tej blisko kluczyka. Pilot w kieszeni właściciela odbiera sygnał i wysyła kod odblokowujący auto. Sygnał wędruje w drugą stronę. I gotowe. Można odjeżdżać. Wszystko to trwa od 5 do 20 sekund.
Podkomisarz Bogusław Opłotny mówi, że nigdy nie było tak łatwo ukraść samochodu jak teraz. I że najłatwiejszym celem są najdroższe auta. Opłotny zajmuje się zwalczaniem kradzieży samochodów od 18 lat, od chwili utworzenia w stołecznej policji specjalnego wydziału do walki z przestępczością samochodową.
Pamięta, że gdy zaczynał tę pracę, z ulic stolicy ginęło dziennie nawet 70 aut. Opłotny był w szeregach słynnych Moskitów, specgrupy, która w nieoznakowanych wozach krążyła w okolicach wylotówek. Znali twarze złodziei i samochody, którymi jeździli. Zatrzymywali ich, rzucali na glebę i trzepali auta w poszukaniu złodziejskiego wyposażenia.
I tak dzień w dzień. Ale dzięki temu liczba kradzieży spadła: z 70 tys. w 1999 r. do nieco ponad 21 tys.