Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Rodzina w mieszkaniowej pułapce. Od prawie dekady

Przestrzeni życiowej mają 25 m kw. Przestrzeni życiowej mają 25 m kw. Cezary Pecold / Polityka
W mieście Łodzi pewna rodzina od niemal pięciu lat nie może się doczekać upragnionej eksmisji.

Ciemno, prawie noc. W kamienicy na Ozorkowskiej 3 liche światło tli się w kilku oknach. Skrzypi pordzewiała furtka, w drewnianych komórkach tłuką się gołębie. Za metalowymi drzwiami odrapana klatka schodowa. Wewnątrz ziąb starych, nieogrzewanych murów. Na parterze, na lewo, pod dwójką, mieszkają Walasikowie. Dagmara i Robert wraz z dziećmi: Witkiem, Piotrem i Gabrysią. Lat odpowiednio: 15, 12 i 6. Plus wilczur Jessy i kot Milka.

Przestrzeni życiowej mają 25 m kw. Przedsionek, korytarzo-kuchnia zakończona małym, ślepym składzikiem, na lewo wejście do pokoju trzy w jednym: dzienny, sypialnia, jadalnia. W rogu piec typu koza (rura biegnie pod sufit, przebija ścianę i przez składzik wchodzi do pionu kominowego), obok niego kostki brykietu drzewnego. Na wprost dwa okna z niskimi parapetami robiącymi za półki, między nimi fotel, zagracony ławostół, nie mieszczą się pod nim dwie czarne pufy. Na lewo trzypoziomowe łóżko ze skołtunioną pościelą. Po przekątnej rogówka, a w przestrzeni pomiędzy filary szaf i regałów, szczelnie zapchane półki. Kaskady plastikowych pudełek z zawartością dobytku. Na drzwiach suszy się bluza, przez łóżko przewieszone dresy, z sufitu zwisa kiść skarpet. Linoleum przykrywa wyliniały dywan. Zaduch, w powietrzu wisi mdła wilgoć.

W zdalnej rzeczywistości szkolnej wymuszonej sytuacją epidemiczną, Piotr z Witkiem dzielą się domowym laptopem i wypożyczonym ze szkoły tabletem. Dzielą się również ławostołem. Aktualnie kolej Piotra, Witek na stojąco je kapuśniak przy kuchence. Potem będzie zmiana. Gabrysię ledwo widać z najniższego poziomu łóżka, ogląda coś na tablecie, podśpiewuje. Robert Walasik siedzi w fotelu, w plątaninie kabli we wnęce regału usiłuje odnaleźć ten właściwy, by podładować komórkę. Dagmara Walasik przeprasza i znika za ścianą. Pierze. Jutro jest dzień płukania.

Czytaj też: Jak firma pożyczkowa przejmowała domy

.Cezary Pecold/Polityka.

Mieszkanie na rok

Robert Walasik podpisał umowę najmu lokalu socjalnego przy Ozorkowskiej latem 2011 r. Na rok. Sypnęło mu się małżeństwo, potrzebował gdzieś się zahaczyć wraz z 16-letnim synem Kubą (obecnie pracuje i uczy się w Anglii). Obejrzał – czysto, sucho, ściany wybiałkowane. Dołączył oświadczenie, że ze stanem technicznym się zapoznał i nie ma zastrzeżeń. Brak łazienki oraz wspólną ubikację na klatce schodowej przełknął. – Zapewniano mnie, że mogę sobie w pomieszczeniu wydzielić łazienkę – wspomina.

Po roku, gdy umowa wygasła, Walasik złożył wniosek o przedłużenie najmu. Rodzina się powiększyła. – Była nas piątka: ja z dwoma synami z poprzedniego małżeństwa i Robert z Kubą. Wzięliśmy się nawzajem z dobrodziejstwem inwentarza – mówi Dagmara Walasik. Wniosek odrzucono z powodu przekroczenia kryterium dochodowego. Robert pracował wówczas w Manchesterze, jako kucharz, w siedzibie BBC. Gdy przedstawił payslip wyrażony w funtach, miejskie algorytmy określiły go jako zbyt dobrze sytuowanego. Wzięto pod uwagę dochody brutto. Jakby nie było wydatków na wynajem mieszkania, na życie, na dojazdy do Polski, na utrzymanie Kuby – tłumaczy Dagmara.

Anglia dla Walasika już się kończyła. Zdrowie szwankowało. – Nie oszczędzałem się za młodu. Spadochron, motocykl, inna kaskaderka. Nie raz i nie dwa się solidnie połamałem – mówi. Ma trzecią grupę inwalidzką, spod fotela wyciąga plastikowe pudełko z lekami. Grzechocze zawartością. Na nadciśnienie, na cholesterol, na wątrobę, na skutki uboczne toksoplazmozy, na pogruchotany kręgosłup, na trzęsące się ręce, na drętwiejące nogi. Stracił wzrok w prawym oku. Lewe, nadwerężane, odmawia coraz częściej posłuszeństwa. Wziąwszy leki, Walasik chodzi do pracy. To znaczy chodził, bo aktualnie wirus zamknął jego restaurację.

.Cezary Pecold/Polityka.

Dagmara Walasik nie pracuje. Ma dwa fakultety, kiedyś zatrudniona w domu pomocy społecznej przy ul. Sierakowskiego, opiekowała się niepełnosprawnymi dziećmi. Ale 12 lat temu urodziła Piotra, u którego zdiagnozowano fenyloketonurię. To wyrok na całe życie; trzeba z diety wyrzucić przede wszystkim białko. W okolicy nie ma specjalistycznych sklepów, robią zakupy wysyłkowe w Warszawie. Chleb – 12 zł. Jajka w proszku (osobno białko, osobno żółtko – wychodzi bezsmakowa mamałyga, ale od czego są przyprawy) – 40 zł. Dagmara Walasik mówi, że na produkty dla syna wydają miesięcznie 2 tys. zł. Gdyby poszła do pracy, przepadłby jej zasiłek w wysokości 1580 zł. Poza tym musi patrzeć Piotrowi na talerz, kontrolować, czy odpiera pokusy. Duża odpowiedzialność – fenylaki nie tolerują pokarmowych skoków w bok, ich organizm buntuje się szybko i drastycznie: fenyloalanina odkłada się we krwi, może szybko doprowadzić do uszkodzenia mózgu. A Piotr poszedł do szkoły jako pięciolatek – bo zdolny, nudził się w przedszkolu. – Szkoda by chłopaka zmarnować przez głupie zaniedbanie – mówi Robert Walasik.

Czytaj też: Dzisiejsza bieda jest inna. Pieniądze jej nie przegonią

Urzędnik też człowiek?

Żyjąc jeszcze w przeświadczeniu, że urzędnik też człowiek, Robert Walasik wystąpił o przekwalifikowanie lokalu z socjalnego w komunalny. Otwierają się wówczas możliwości: lokal można wykupić (ten, w którym obecnie mieszkają, wyceniono na 580 zł) albo przynajmniej zamienić się z jakimś innym życiowym rozbitkiem. – Odmówiono. Usłyszałem, że pula mieszkań socjalnych jest nie do ruszenia. Wystąpił więc o zgodę na wykonanie przyłącza kanalizacyjnego i urządzenie w składziku na końcu korytarza łazienki. – Też odmówiono. Zakaz naruszania przestrzeni wspólnej. Usłyszałem, że jak będę podskakiwał, to mi zdemontują zlew w kuchni, który nielegalnie zainstalował poprzedni lokator. I będziemy mieć umywalkę na klatce schodowej.

Z kuchniokorytarza dobiega kłapanie pazurów po linoleum, wbiega Jessy, potrąca stojący w przejściu nocnik. – Miejsce! – podnosi głos Robert Walasik, więc Jessy zawraca na swój kawałek podłogi pod drzwiami wejściowymi. Nocnik jest dla Gabi, gdyby w nocy chciała siku. W obskurnej toalecie pod schodami temperatura jak na dworze, poza tym można się tam natknąć na sąsiada z góry, który nadużywa procentów i czasem przysypia. – Dziecka nie puszczę – mówi Dagmara.

Harmonogram na późny wieczór jest następujący: po nagrzaniu wody na elektrycznej kuchence zacznie się higieniczna rotacja. Umyje się Gabrysię (ma swoją wanienkę), następnie czwórka zamyka drzwi od wewnątrz pokoju, piąte myje się w misce, w przejściu kuchennym. I zmiana. Potem kolacja, Gabrysia położy się na swoim łóżku, za nią pozostali, wezmą coś na sen: książkę albo film. Gdy ściska mróz, dorośli śpią na zmianę. Już parę razy spaliny z rury pieca cofnęły się do pokoju. Interweniowała straż pożarna, niewiele brakło do całkowitej ewakuacji. Zainstalowali czujnik czadu. Ale to tylko rzecz. Może zawieść. W połowie stycznie administracja wymieniła Walasikom piec na nowy. – Ale wciąż jest podłączony niezgodnie z prawem – zaznacza Dagmara.

Czytaj też: Czy z biedy można uciec

.Cezary Pecold/Polityka.

W końcu wyrok o eksmisji

Od sierpnia 2012 r., czyli odkąd uznano rodzinę Walasików za niekwalifikującą się do otrzymania lokalu socjalnego, zajmują mieszkanie nielegalnie. Nie płacą czynszu. – Skoro urzędnicy miejscy złamali prawo, przydzielając mi lokal, który nie spełnia podstawowych przepisów ustawowych, nie widzę powodu, by za niego płacić. To zwykłe wyłudzenie – mówi Robert. Licznik długu za komorne tyka – obecnie to ponad 17 tys. zł.

Logika Walasików: przestaniemy płacić, miasto wniesie o sądowy nakaz eksmisji, ale że nie można nas wyrzucić na bruk – z racji choroby Piotra i trzeciej grupy inwalidzkiej Roberta – dostaniemy upragniony lokal spełniający ustawowe kryteria. – Zdegradowanie się do pozycji dłużnika czynszowego było dla nas upokarzające, ale innego wyjścia nie widzieliśmy. W tym mieście trzeba być nieuczciwym, by dostać to, co gwarantuje prawo – mówi Walasik.

Plan się powiódł, ale tylko w części pierwszej. W lipcu 2015 r. miasto Łódź złożyło pozew o eksmisję rodziny. Sąd nakazał opróżnienie lokalu, a jednocześnie wstrzymał wykonanie wyroku do czasu złożenia przydziału innego mieszkania socjalnego. – Czekaliśmy miesiąc, dwa, rok, półtora. Nie było żadnej propozycji. W końcu złożyliśmy skargę na miasto w związku z uchylaniem się od wykonania wyroku eksmisji. Wnieśliśmy też o odszkodowanie za straty materialne i uszczerbki na zdrowiu, jakie ponosimy, mieszkając tu – mówi Dagmara.

Domagali się 60 tys. zł – po 10 tys. dla każdego członka rodziny (wraz z Kubą). Zeznali, że nowy komputer pozostawiony na dłużej w mieszkaniu „prawie eksplodował z wilgoci”. Rogówka rozsypała się po dwóch latach. Trzy łóżka wymienili. Buty Gabrysi obrosły mchem. Ubrania śmierdzą wilgocią. Farby antygrzybiczne, które zakupili (trzy pojemniki), nie zdają egzaminu. Jedzenia na zapas nie ma sensu kupować, bo i tak spleśnieje. Leki trzeba trzymać w lodówce. Za szafkami we wnęce kuchennej czarne ściany, oderwany tynk, lśnią krople wody. To samo w składziku. Szafki butwieją, trzymają się na słowo honoru. Osuszacz powietrza chodzi praktycznie non-stop. Dzięki niemu wilgotność spada do ok. 60 proc.

Czytaj też: Wyrok na „czyścicieli kamienic”

Stos papierków

W plastikowych teczkach Walasikowie gromadzą korespondencję urzędową. Nazbierało się. O interwencję Dagmara zwróciła się swego czasu do Rzecznika Praw Dziecka. Odpisano jej, że urząd nie jest kompetentny do pomocy w tego typu sprawach. Do prokuratury zgłosiła narażenie na utratę zdrowia i życia z powodu nieszczelności przewodu kominowego. Umorzono z powodu braku znamion czynu zabronionego. O wsparcie w przymuszeniu miasta do wykonania wyroku eksmisji – do marszałka województwa. Odpisał niedawno, że leży to poza jego kompetencjami, nie może naruszać samorządności gminy, ale jednocześnie doradził drogę prawną: skargę na zaniedbania lub nienależyte wykonanie obowiązków przez pracowników urzędu miasta.

Do tego stosik papierów dokumentujących stan techniczny miejsca zamieszkania. W trakcie rozprawy (z pozwu Walasików) ujawniono protokół z okresowej pięcioletniej kontroli technicznej, dokonanej przez administrację. Jako pilne określono: remont dachu (sypie się więźba i pokrycie), remont kominów (odpada tynk), ekspertyzę pęknięć ścian wewnętrznych i zewnętrznych, wymianę drzwi (zużycie techniczne), izolację fundamentów oraz wyrównanie terenu okalającego kamienicę (grunt opada w stronę budynku, deszczówka zalewa fundamenty i ściany).

We wrześniu 2017 r., z polecenia sądu, do lokalu zapukał biegły Sylwester Słodkiewicz. Jako punkt odniesienia miał rozporządzenie ministra infrastruktury z 2002 r., gdzie określono warunki, jakie lokal powinien spełniać, by kwalifikował się do zamieszkania. Obejrzał i opisał. Poziom podłogi w mieszkaniu o 24 cm niższy niż teren wokół budynku. Brak wentylacji grawitacyjnej w kuchni. Brak instalacji odprowadzania ścieków. Znaczne zagrzybienie ścian. Przewód odprowadzający spaliny z pieca – zbyt długi i nieszczelny, co zresztą swego czasu stwierdziła ekipa kominiarska.

.Cezary Pecold/Polityka.

W opinii przesłanej do sądu biegły Słodkiewicz napisał grubą czcionką, że lokal nie nadaje się do zamieszkania. Oraz że dostrzega zagrożenie dla osób i mienia. Dołączył zdjęcia. – Jestem biegłym 62 lata, różne lokale widywałem. Po zalaniu, pożarze. Ale takie warunki spotyka się rzadko. Opinia była zwięzła i klarowna, sąd nie wzywał mnie do składania zeznań – powiada 85-letni Słodkiewicz.

Wyrok zapadł we wrześniu 2018 r. Sąd uznał, że roszczenia odszkodowawcze są bezzasadne, gdyż powodowie nie dołączyli żadnych dokumentów uzasadniających wymiar poniesionych strat. Co prawda nie ma wątpliwości, że dobytek rodziny zżera grzyb, jednak w postępowaniu należy udowodnić konkretne szkody. A rachunki mieli? Nie mieli. Co do skargi na bezczynność miejskich urzędników w zakresie dokonania eksmisji oraz przyznania lokalu socjalnego sędzina Emilia Racięcka orzekła, iż uprawnienie do lokalu jest stanem tymczasowym, przesłanki uzasadniające jego przyznanie mogą ulec zmianie, no więc sąd nie może zmusić władz miasta do zapewnienia takiego lokalu.

Wspaniałomyślnie nie obciążono ich kosztami postępowania. – Na apelację nie było nas stać – mówi Robert. Ale sens walki widzą: na zdrowy rozum fenyloketonuria Piotra oraz trzecie grupa inwalidzka Roberta to nie są żadne przesłanki tymczasowe. Z mejla nadesłanego z biura prasowego Urzędu Miasta Łodzi: gmina jest zobowiązana do zapewnienia państwu Walasik lokalu socjalnego bez względu na kryterium dochodowe; nie ma potrzeby badania przedmiotowej sytuacji finansowej.

Czytaj też: Kto cierpi na zmianie charakteru dzielnic

Chodzi o zasady

Kiedyś Kuba wpadł z Anglii z kolegą z Tunezji. Kolega, wychowany w biedadzielnicy Tunisu, ujrzawszy wnętrza na Ozorkowskiej 3, skwapliwie skorzystał z propozycji noclegu u znajomych Kuby. Chociaż czasami Walasikowie nocują gości, zwłaszcza tych przyjeżdżających na gwałtu rety, po telefonie, że zwolniło się miejsce w kolejce do Centrum Zdrowia Matki Polki. Którym również się nie przelewa. Choroba Piotra połączyła ich z innymi zbolałymi rodzicami, z inicjatywy matek przewlekle chorych dzieci powstała fundacja Pomost Nadziei. Dagmara Walasik jest tam rzeczniczką prasową. Społecznie. W komórce na podwórku trzyma fanty na licytacje.

A czy nie mogliby się porwać na godny metraż? Wynajęcie dwupokojowego mieszkania w Łodzi kosztuje jakieś 1500 zł. Z czynszem – 2 tys. Mają trzy razy 500 plus, zasiłek Piotra. Ale zasiłek dla Piotra nie starcza nawet na jego żywność. Pensja Roberta to już wspomnienie. Jedzenie drożeje, dzieci mają długą listę potrzeb. Lekarstwa też kosztują. – A co, jeśli któregoś dnia nie zwlekę się z łóżka? Kręgosłup odmówi mi posłuszeństwa na dobre? Nie zapłacimy czynszu. Nikt się nad nami nie zlituje, wylądujemy na ulicy – mówi Walasik senior. Ale przede wszystkim chodzi o zasady. O respektowanie wyroku sądu, z którego miasto – jak podkreśla – drwi.

Marszałkowi województwa są za radę wdzięczni. Skargę napiszą, w korespondowaniu z miejskimi urzędnikami mają wprawę. Pozycje grzecznych petentów już dawno opuścili, aktualnie emanują sarkazmem i drwinami. Upraszając np. administrację nadaną przez urząd miasta o posprzątanie klatki schodowej (przez pół roku). Albo o wycięcie drzewa, które po jakiejś wichurze przechyliło się ku wejściu na klatkę schodową (półtora roku). Gdy Robertowi Walasikowi puszczają nerwy, pisze do urzędników per „impotent intelektualny”. Albo „radzi im ruszyć tyłki zza biurek”. – Wulgaryzmów nie używam – zapewnia.

Czytaj też: Ilu Polaków nie ma dachu nad głową

W urzędzie sprawa jest znana

Administratorem budynku z ramienia miasta jest Sylwester Szewczyk, pracownik łódzkiego Zarządu Lokali Miejskich. O warunkach, jakie panują przy Ozorkowskiej 3, mówić nie może, bo ma odgórny zakaz rozmawiania z mediami. – Co do zagrzybienia nie będę się wypowiadał, bo trzeba mieć odpowiednie uprawnienia. Są w Łodzi mieszkania mniejsze niż 25 m i są mieszkania bez łazienek – rzuca. Ale czy mieszkają w nich pięcioosobowe rodziny? – Z pamięci nie mogę odpowiedzieć, bo jestem w terenie – dodaje i przeprasza, ale musi kończyć.

W Urzędzie Miasta Łódź sprawa rodziny Walasików jest znana. Trudno znaleźć jednak konkretnego urzędnika odpowiadającego za zaniedbania, opieszałość, lekceważenie wyroku sprzed czterech i pół roku. Pytania należy kierować do zastępcy rzecznika prasowego Aleksandry Hac, która je następnie rozdysponuje w zależności od właściwości.

Dlaczego zatem miasto nie wykonuje wyroku nakazującego przyznanie rodzinie Walasików lokalu socjalnego? – Gdyż zadania miasta dotyczą nie tylko zobowiązań wynikających z orzeczeń sądowych, ale także z potrzeby udzielenia pomocy osobom znajdującym się w trudnej sytuacji mieszkaniowej, w tym osobom samotnie wychowującym dzieci, przebywającym w domach samotnych matek, schroniskach lub innych tego typu placówkach. Czy pracownikom UMŁ znany jest stan techniczny lokalu? – Tak, gdyż dokonane były oględziny z udziałem biegłego sądowego. Czy dług czynszowy obciążający państwa Walasików jest przeszkodą w zakwalifikowaniu ich jako uprawnionych do lokalu socjalnego? – Nie, gdyż wyrokiem sądu z 17 lipca 2015 r. rodzina otrzymała prawo do lokalu socjalnego. Czy mogą coś jeszcze zrobić, np. złożyć jakiś wniosek, wnieść pismo? – Nie ma takiej potrzeby, gdyż wspomniany wyrok sądu został przyjęty do realizacji. 19 maja 2016 r.

Czytaj też: Bezdomność mieszka w głowie

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną