Popyt na ubiory ochronne, maseczki, rękawice, termometry, płyny odkażające, zestawy do badania na obecność koronawirusa i wszystko potrzebne do przetrwania w czasach epidemii zaskoczył polski rząd, chociaż przynajmniej od stycznia było jasne, że koronawirus zaatakuje. Bagatelizowano zagrożenie, nie wyposażano służby zdrowia w ochronne fartuchy i odpowiednie zabezpieczenia. Wszystko działało na zasadzie „jakoś to będzie”.
Szybko okazało się, że niektóre instytucje, spółki Skarbu Państwa i te z prywatnym kapitałem, ale popierane przez obóz władzy, zamiast zapewniać obywatelom bezpieczne przetrwanie pandemii, skupiły się na zarabianiu na kryzysie.
Notowania pod niebiosa
Na początku marca posłowie PO na specjalnie zwołanej konferencji zarzucili PiS „żerowanie na państwie polskim” i dawanie zarobku na epidemii działaczom tej partii. Chodziło o dwa rządowe zamówienia na zestawy diagnostyczne do wykrywania koronawirusa. Udzielono je bezprzetargowo gdańskiej spółce Blirt, w sumie na ponad 3,5 mln zł. Rzecz w tym, że udziałowcem tej spółki giełdowej i jej byłym właścicielem i prezesem, a obecnie członkiem rady nadzorczej, jest Jerzy Milewski, doradca Andrzeja Dudy i członek Narodowej Rady Rozwoju, a w czasie rządów PiS w latach 2006–07 prezes Polskiego Holdingu Farmaceutycznego. Był też gdańskim radnym PiS.
Wiceminister zdrowia Janusz Cieszyński odpierał zarzuty, twierdząc, że jedynym kryterium była jakość zestawów testowych, a nie powiązania personalne. Kilka firm złożyło oferty, wybrano najlepszą. Nie wspomniał jednak, że akcje spółki Blirt w związku z zamówieniem rządowym poszybowały pod niebiosa. W połowie lutego akcja kosztowała 1,35 zł, a po ogłoszeniu o zamówieniu istotnej wartości szybko drożały, aby 13 marca skoczyć do 13 zł.