Jeszcze półtora miesiąca temu granicy w Kotle, 3 km od Lewina Kłodzkiego, się nie dostrzegało. Wąska, wiejska droga mijała kolejne wzgórze i było się w Czechach.
– Polna droga, a ruch ciągły, jak w dużym mieście – mówi właściciel agroturystyki z Kotła (gospodarstwo puste z powodu pandemii, z okien widok na polskich żołnierzy; siedzą, grzeją się w słońcu). – Czesi do nas na zakupy, nasi do Czech do pracy.
Teraz w Kotle na granicy szlaban ze znakiem „zakaz ruchu”, biało-czerwone szarfy, toi toie do użytku służbowego patroli, duży polowy namiot. Przy nogach żołnierzy długa broń w natychmiastowym zasięgu. Żołnierz na wirusowej służbie granicznej, podchodząc do nieuzbrojonego cywila przy szlabanie, zarzuca karabin na ramię albo sugestywnie trzyma go w dłoni na wysokości piersi, lufą w bok.
Rozmowa na każdym przejściu granicznym krótka, niemal jednakowa: – Tu Polska, tam Czechy. Przekraczanie granicy pod każdym pozorem zabronione. W egzekwowaniu zakazu dodatkowo pomaga kupa gruzu wysypana pośrodku drogi. To polskie służby przywiozły wywrotką i wysypały – rodzaj zapory antywirusowej.
Praca
Do zakładów Skody w Kvasinach, niecałe 30 km od granicy w Kotle, autobusy woziły polskich pracowników w długich konwojach. Potem operacja powtarzała się w drugą stronę – wracali do domów. Do czeskich fabryk i wytwórni, często produkujących na polski rynek, jeździły całe wsie i miasteczka z regionu – około 7 tys. osób w samym powiecie kłodzkim, wśród nich jedyni żywiciele rodzin.
W połowie marca przez epidemię koronawirusa Czesi zamknęli Skodę i mniejsze fabryki. Na pstryknięcie palców powróciły granice państw, oba kraje wprowadziły kwarantannę dla przyjezdnych.