Pani Stefanii sąsiedzi nie widzieli od pół roku. Po operacji przestała wychodzić z domu. Po zakupy chodził pan Michał. Wolnym krokiem, ostrożnie. Kiedy i on zniknął, sąsiadka zadzwoniła po kilku dniach do pomocy społecznej. Może by lekarz rodzinny przyszedł? Bo pan Michał ostatnio nie wyglądał dobrze. Pracownik socjalny do lekarza się nie dodzwonił. A kiedy pod koniec maja na klatce schodowej zaczęło nieprzyjemnie pachnieć, było jasne, że nic tu po lekarzu. Sąsiedzi zadzwonili po policję i straż pożarną.
Właściciel piekarni na osiedlu, na którym mieszkali państwo S., znał pana Michała. I wie, że całe Strzelce Krajeńskie o niczym innym nie gadają jak o tym, że to przez urzędników. Że najpierw zmarł on. W fotelu. A potem ona. Z głodu. Że jak do mieszkania weszła policja, to ona, znaczy się pani Stefania, leżała na podłodze. Może czołgała się do męża i opadła z sił?
W niewielkim osiedlowym sklepiku, gdzie 83-letni pan kupował jogurt dla żony, wiedzą, że od grudnia pani Stefania na pewno nie wychodziła z domu. Przeszła operację i od tego czasu wymagała już opieki. No więc codzienne obowiązki spadły na dwa lata starszego od niej męża. Narzekał, że nie najlepiej się czuje. Chorował na serce, a może na nerki. Ale bał się iść do szpitala. Bo kto zająłby się żoną?
Taki zapach na klatce
W Strzelcach Krajeńskich mieszka 18 tys. ludzi. W bramie czteropiętrowego budynku przy ulicy Wyzwolenia, gdzie w jednym z mieszkań znaleziono ciała państwa S., mieszka może ze 20 osób.
W takim bloku i w takim miasteczku znają się wszyscy. Czy ktoś coś słyszał wtedy? Teraz to wszyscy gadają, że jakieś wołania z mieszkania dochodziły, jakieś stukania w kaloryfer, ale ludzie myśleli, że S. pewnie remont robią. Że w czasie zarazy? I czy ktoś widział tę ekipę od remontu albo chociaż jednego robotnika?