Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Głos z głębi

Witold Skrodzki o tym, jak ludzie toną i jak się poszukuje topielców

„Największy problem to zlokalizowanie ciała. Natomiast wydobycie takiego człowieka jest spektakularne, ale nie jest trudne.” „Największy problem to zlokalizowanie ciała. Natomiast wydobycie takiego człowieka jest spektakularne, ale nie jest trudne.” Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Gazeta
Rozmowa z Witoldem Skrodzkim, nurkiem zawodowym, ratownikiem wodnym, wieloletnim prezesem WOPR, o tym, jak ludzie toną i jak się poszukuje topielców.
Witold Skrodzki, nurek zawodowy, ratownik wodny, wieloletni prezes WOPR.materiały prasowe Witold Skrodzki, nurek zawodowy, ratownik wodny, wieloletni prezes WOPR.

AGNIESZKA SOWA: – Od jak dawna szuka pan ludzi na dnie jezior i rzek?
WITOLD SKRODZKI: – Na początku lat 70. to głównie strażacy poszukiwali osób zaginionych w wodzie. Wyglądały te poszukiwania drastycznie, działy się dantejskie sceny, bo strażacy nie mieli wyszkolonych nurków, więc pływali po jeziorze łódką, dźgając wodę bosakami. Jak udało się znaleźć człowieka, ciało było poharatane, a często było po prostu zbyt głęboko, bosak nie sięgał i nic z tego nie wychodziło. Kierownictwo straży postanowiło zatem stworzyć takie wyszkolone grupy płetwonurków do poszukiwań podwodnych. Pierwszy oddział powstał we Wrocławiu. A potem szybko kolejne, w tym i nasza sekcja ratownictwa wodnego przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Piotrkowie Trybunalskim. Więc to już ponad 40 lat.

Co jest najtrudniejsze w takich poszukiwaniach?
Największy problem to zlokalizowanie ciała. Natomiast wydobycie takiego człowieka jest spektakularne, ale nie jest trudne. Kiedyś szukaliśmy spadochroniarza, który wpadł z całym sprzętem do bardzo długiego, wąskiego jeziora polodowcowego. Świadkowie zdarzenia pokazywali miejsca oddalone od siebie o kilka kilometrów. Przeszukanie pod wodą tak dużego obszaru wymagałoby wielu dni. Wtedy pomógł nam pilot, który wyrzucał skoczków i widział, w którym miejscu on wylądował. Mieliśmy z nim łączność z łódki, on nas naprowadził i w ten sposób znaleźliśmy człowieka.

Teraz chyba jest łatwiej, macie nowoczesny sprzęt.
Oczywiście, mówimy o czasach, kiedy ludzie rzucali bochen chleba na wodę, wierząc, że tam, gdzie się zatrzyma, na dnie jest człowiek.

Bochen chleba?
Zdaję sobie sprawę, że to zabobon, ale taka była praktyka. W tej metodzie jest może jakiś sens, przynajmniej jeśli chodzi o rzeki.

Polityka 25.2020 (3266) z dnia 16.06.2020; Społeczeństwo; s. 31
Oryginalny tytuł tekstu: "Głos z głębi"
Reklama