Podczas poprzedniej debaty prezydenckiej tłumacz języka migowego był tak mały, że aby go dojrzeć, trzeba było siedzieć przy samym ekranie telewizora – mówi Bartosz Marganiec, który walczy o prawdziwą, a nie fikcyjną dostępność programów telewizyjnych dla osób głuchych.
Po majowej debacie kandydatów na prezydenta media społecznościowe obiegły zdjęcia osób Głuchych (Głusi posługujący się polskim językiem migowym uważają się za mniejszość społeczno-kulturową i apelują o zapis wielką literą) niemalże przyklejonych do odbiorników telewizyjnych. TVP, zgodnie z nałożonym obowiązkiem wynikającym z ustawy medialnej, zapewniła im tłumacza języka migowego (PJM). Zajmował on jednak mniej więcej 1/30 ekranu, co uniemożliwiało zrozumienie przekazu. Światowe standardy i zalecenia polskich specjalistów mówią, że postać tłumacza nie powinna zajmować mniej niż 1/8 ekranu. W innym przypadku nie możemy mówić o dostępności – to fikcja.
Język polski to język obcy
Bartosz Marganiec jest programistą. Nie słyszy od urodzenia. Korzysta z implantu ślimakowego, bardzo dobrze mówi i pisze w języku polskim, co nie jest normą w środowisku Głuchych. Ale nawet jego umiejętności i właściwości implantu nie oznaczają, że słyszy w taki sam sposób jak osoby, które urodziły się bez wady słuchu. Nie jest w stanie rozmawiać przez telefon, żeby obejrzeć program w telewizji, potrzebuje tłumacza polskiego języka migowego lub napisów.
Marganiec spodziewał się, że tegoroczna debata prezydencka będzie de facto niedostępna dla osób z problemami ze słuchem. W kwietniu skierował pismo do TVP, poparte przez organizacje zrzeszające osoby niesłyszące i niedosłyszące, w którym apelował o dostosowanie programu do ich potrzeb.