Place zabaw w całej Polsce zamknięto w marcu. Na początku na wszelki wypadek, potem z konieczności – na podstawie rządowego rozporządzenia. Otaśmowane i opuszczone, były jednym z wielu świadectw trwającej w kraju pandemii. Do czasu. Od 30 maja, w ramach czwartego etapu luzowania obostrzeń, zakaz korzystania z placów zabaw oficjalnie zniesiono. Mimo to przez pierwsze tygodnie pozostawały niemal puste.
Strach przed placem zabaw
Najpierw euforii rządu w sprawie odmrażania placów zabaw nie podzielili samorządowcy, bo gdy premier ogłosił decyzję, wciąż nie było wiadomo, na jakich zasadach będą mogły być udostępniane. Na problem zwróciło uwagę m.in. stowarzyszenie Gmin i Powiatów Wielkopolski, które wątpliwości skierowało na piśmie do wojewody wielkopolskiego.
Jasne było, że konieczne są szczegółowe wytyczne Głównego Inspektoratu Sanitarnego, a jednak jeszcze na początku czerwca rzecznik GIS Jan Bondar utrzymywał, że zaleceń nie będzie. „Nikt się do nas nie zwracał w tej sprawie” – mówił wtedy.
Wobec tego samorządowcy zwlekali. Jedni uznali, że to za wcześnie, inni czekali na spłaszczenie wykresu zachorowań, kolejni na konkrety z inspekcji sanitarnej. W niektórych miastach place zabaw otwarto z tygodniowym opóźnieniem – w Łodzi i Lublinie 6 czerwca, w Katowicach dopiero 10 czerwca. Wszędzie zlecono regularne dezynfekcje, ale przede wszystkim liczono na zdrowy rozsądek rodziców.
– Liczymy, że opiekunowie najmłodszych warszawiaków będą ostrożni, odpowiedzialni i w przypadku podejrzenia choroby wstrzymają się z zabawą na placu zabaw – przyznaje Karolina Gałecka, rzeczniczka stołecznego ratusza.