Gdzieś po upływie dwóch miesięcy przymusowej izolacji spowodowanej wirusem detektyw Bartosz Weremczuk, znany z wielu spektakularnych akcji, zaczął odbierać telefony od skrępowanych zleceniodawców. Chrząkali, nie wiedząc, jak ująć, że potrzebują skorzystania z usług. Mieli uzasadnione wątpliwości, iż co poniektórzy podwładni, delegowani do starych obowiązków wykonywanych w nowej wersji zdalnej, nadwerężają – mówiąc najdelikatniej – firmowe zaufanie oraz budżety.
Agencja podjęła się kilkudziesięciu wyzwań.