Ja mogę być baletnicą, a syn mówi o emigracji
Mirosław Zbrojewicz o nagonce władzy na mniejszości
JOANNA PODGÓRSKA: – Niedawno przebrał się pan za baletnicę. Z pana emploi?!
MIROSŁAW ZBROJEWICZ: – Nie miałem przed tym żadnych oporów. Jest mi o tyle łatwiej, że niektóre rzeczy, nawet jeśli nie są stricte zawodowe, traktuję lekko. Raz się przebiorę za babę, raz za pingwina, a raz za baletnicę; jestem przecież aktorem. W tym przypadku był to klip dla Netflixa z przekazem „Możesz być, kimkolwiek chcesz, i cały świat powinien to uszanować”. Jeśli coś można zrobić w słusznej sprawie, to czemu nie.
Wspiera pan środowisko LGBT od czasu, gdy pana starszy syn dokonał coming outu. Wtedy zaangażował się pan w kampanię „Rodzice, odważcie się mówić”. Nie obawiał się pan, że to źle wpłynie na pana karierę?
Nie. Chociaż nie jestem typem społecznika, mam jednoznaczne przekonanie, że nikt nie ma prawa bić i atakować drugiego człowieka za nic. Po tamtej kampanii miałem wiele propozycji, żeby włączyć się w jakieś akcje, ale trudno mi się zaangażować. W okolicznościach, jakie mamy dookoła, powinienem do tego podejść najuczciwiej, jak potrafię. A ja nie mam imperatywu, żeby walczyć o coś, co jest oczywiste. Możemy się spotkać i porozmawiać o tym, co sądzę na temat płaskoziemców. Tylko co mam powiedzieć? Że ktoś głupio myśli? I tyle. Przecież nie będę argumentował, że Ziemia jest okrągła, bo to widać. Ze wsparciem dla środowiska LGBT jest podobnie. Równie oczywisty jest dla mnie fakt, że należą się im równe prawa i nie wolno ich obrażać. Zresztą czas na debaty już minął. Teraz już tylko benzyna w butelki i hajda.
Aż tak?
A co innego zostało, jeśli tu nikt z nikim nie chce rozmawiać. Ministrem edukacji zostaje pan, który wypowiedział jedno z najgłupszych zdań, jakie ostatnio słyszałem, że geje nie są równi ludziom normalnym.