JULIUSZ ĆWIELUCH: – Pani jest zdenerwowana, wkurzona czy wkurwiona?
MAŁGORZATA REJMER: – Wkurwiona.
Ale pozytywnie.
To tak można?
Tak, bo mam głębokie przekonanie, że w Polsce zaczyna się społeczna rewolucja kobiet. I to nie jest tak, że ona się wzięła z niczego. Po prostu w tym momencie doszło do przełomu. Coś, co bardzo długo i w bardzo wielu miejscach wzbierało, nagle eksplodowało wielkim społecznym aktem gniewu i niezgody. Niezgody na zło i przemoc.
Do wielkich aktów trzeba wielkich przekleństw?
Gdybym była teraz w Polsce, też krzyczałabym wypierdalaj, choć to nie jest słowo, którym się posługuję. Ładne słowa się wyczerpały i trzeba było sięgnąć po adekwatne. Przesunięcie prawa w stronę skrajnego fundamentalizmu religijnego pchnęło tłum w stronę skrajnych emocji. To jest klasyczna akcja i reakcja.
A ci starsi ludzie, którzy słyszą takie słowa na mszy, są w stanie to wszystko zrozumieć i zaakceptować?
Dziś pewnie nie. Ale jest wiele sygnałów, że starsze kobiety, także te z małych miasteczek, po raz pierwszy się upolityczniają. Coraz więcej z nich rozumie, że politycy, rękami Trybunału Konstytucyjnego, próbują gwałtem wdzierać się w najbardziej intymne, delikatne i złożone aspekty życia. I jeszcze wybierają do tego czas pandemii, gdy wszyscy jesteśmy narażeni na chorobę, krusi, gdy potrzebujemy spokoju.
Spokoju nie odzyskuje się, krzycząc wulgaryzmy na mszy.
Kościół wszedł do życia kobiet i teraz one z tą samą brutalnością wchodzą do Kościoła. I to będzie eskalować. Kobiet nie da się już uciszyć.
A zmusić do rodzenia?
Od lat mamy w Polsce problem z dzietnością. Za rządów PiS ten problem jeszcze się pogłębił.