– To była zwykła Kropelka, dostępna wszędzie, w każdym kiosku. Trochę szczypało, a trochę było mi zimno od bramy. Poza tym totalnie do wytrzymania. Cyjanoakryl, który jest w kleju, nie uszkadza trwale – mówi Anita Sobiechowska, która w poniedziałek 23 listopada przez trzy godziny była przyklejona do bramy wjazdowej ministerstwa edukacji.
„Nie uszkadza trwale”, czyli wywołuje poparzenia pierwszego stopnia.
Przyszła tam z czterema innymi dziewczynami – one przykuły się do bramy kajdankami, a wcześniej przypięły do niej transparent z hasłem: „Wolna aborcja, wolna edukacja”. Akcja była zorganizowana: inni protestujący rozdawali ulotki z żądaniami uczniów i studentów, wśród których są niezmiennie: dymisja Przemysława Czarnka ze stanowiska szefa resortu, wycofanie się z represji wobec nauczycieli solidarnych z protestującymi, edukacja seksualna oraz wolny i bezpieczny dostęp do aborcji.
Nie wykluczam kolejnych przyklejeń
– Policjanci mieli zagwozdkę, co ze mną zrobić – mówi Anita. Kiedy zaczęli wynosić pozostałych przytwierdzonych do bramy oraz tych, którzy siedzieli pod nią, do przyklejonej Anity podeszło dwóch policjantów w żółtych kamizelkach. Zaczęli szarpać. Anita krzyknęła, że jest przyklejona – policjanci przeprosili i odeszli. Stojąca obok koleżanka napisała jej markerem na dłoni „przyklejona”–żeby nie było wątpliwości.
– Potem policjanci zapytali, czy nie potrzebuję koca. Nie wiem, czy to była próba podreperowania nadszarpniętego wizerunku, czy może chodziło o presję osób, które skrupulatnie nagrywały to, co się działo pod MEN-em – opowiada. Policja wezwała w końcu ekipę Stołecznych Samarytanów, ratowników medycznych, którzy pomagają protestującym w wolnym czasie i za darmo. Nietypowe wezwanie: „coś z bramą, ręką i klejem”. Przyjedźcie. Anita podziękowała im za interwencję, pisząc na Facebooku: „dzięki za tę imbę z klejem wczoraj. Byliście świetni, a ręka dziś bez szwanku!”.
Na jej profilu odezwali się już pierwsi strażonarodowi obrońcy kościołów, jak nazywa ich Anita. Znaleźli ją po materiale na portalu w TVP Info, w którym podano jej pełne imię i nazwisko. – Dają mi znać, co myślą o moim kropelkowym celebryctwie. Będą mieli co robić w przyszłości, bo nie wykluczam kolejnych przyklejeń – zapowiada.
Z klejem trudniej sobie poradzić
Klej szybkoschnący od kilku lat sygnuje akcje Extinction Rebellion (czyli „Rebelii przeciw wymieraniu”, w skrócie XR), światowej sieci aktywistów na rzecz klimatu. Jest często używany w aktach obywatelskiego nieposłuszeństwa, które XR organizuje w Wielkiej Brytanii czy Niemczech. Akcje przykuwają uwagę opinii publicznej. I ją polaryzują. Na przykład w kwietniu 2019 r. tysiące ludzi zablokowało cztery ważne miejsca w centrum Londynu, w tym plac przed parlamentem, przyklejając się do ulicy. W opublikowanym na YouTube nagraniu z tego wydarzenia jedna z uczestniczek mówi: „Nikt nas nie słucha, więc musimy coś zrobić”.
Znakiem rozpoznawczym grupy są też happeningi International Mass Die-In and Celebration, które polegają na wspólnym układaniu się w przestrzeni publicznej, co symbolizuje zbiorowe wymieranie. Stąd zresztą nazwa inicjatywy. Jedna z najbardziej znanych akcji tego typu miała miejsce 10 września 2019 r. w Zurychu – aktywiści XR zabarwili wodę w rzece Limmat na zielono i dryfowali w niej, udając martwych.
Metaforyczne znaczenie kleju jest jasne – tak bardzo przeciwko czemuś lub komuś protestuję, że nie ma nic ważniejszego, nawet własne zdrowie. Poświęcę tyle czasu, ile trzeba, by inni dostrzegli problem. W praktyce chodzi o to, że protest trwa dłużej, policja ma większy problem, bo z klejem trudniej sobie poradzić i usunąć protestującego z ulicy.
Teraz albo nigdy
Anita w Extinction Rebellion działa od roku. Przed pandemią zajmowała się zawodowo muzyką – gra na kontrabasie. Przyszła pandemia, odwołała koncerty i pozwoliła więcej czasu poświęcić na aktywizm. Przyspieszone uliczne dojrzewanie. Moment uświadomienia sobie katastrofy klimatycznej na własnej skórze Anita pamięta wyraźnie. Latem 2018 r. była na próbach w Bydgoszczy, przez Polskę przechodziła wtedy fala upałów. Bydgoszcz była najgorętszym miastem w Polsce. – Próbowaliśmy coś nagrać, ale nam nie szło, wyszliśmy na zewnątrz się ochłodzić, a tam było jeszcze gorzej. To był dla mnie okropny moment, kiedy pomyślałam, że nie ma z tej katastrofy ucieczki – opowiada.
Pierwsza uliczna akcja Anity: wrzesień 2019 r., rondo de Gaulle′a w Warszawie. Część uczestników Wielkiego Marszu Klimatycznego rozbiła namioty na rondzie i zablokowała pas w kierunku centrum miasta. Aktywiści byli skuci łańcuchami za szyję, wezwano straż pożarną, ale ta nie była w stanie interweniować. – To były duże emocje, pierwsza konfrontacja z policją, blokadą, agresją przechodniów czy kierowców. Pierwszy moment, kiedy policjant mówi do mnie, że mam coś zrobić, a ja tego świadomie nie robię. To była desperacka próba pokazania: hej, ludzie, my tu wszyscy wyginiemy, więc zajmijmy się tym tematem zamiast kolejną polityczną przepychanką – opowiada Anita. – Nie ma innej drogi walki o przyszłość tego kraju i tej planety. Wszystkie konwencjonalne metody – panele, petycje czy zarejestrowane marsze – od 30 lat nie przynoszą żadnych skutków – uważa.
Strajk Kobiet to z kolei osobista sprawa dla Anity. – Jestem kobietą w wieku reprodukcyjnym i najzwyczajniej w świecie nie lubię, kiedy rząd odbiera mi prawa. I kłamie przy tym, w ogóle nie jest zainteresowany wysłuchiwaniem głosu ludzi. Strajki to nasza ostatnia deska ratunku, kiedy wszystkie inne zawiodły. Gdyby udało się coś zmienić petycją, dyskusją z ekspertami czy marszem, nie musiałabym protestować w taki sposób – mówi. I dodaje: – Dlatego trzeba obalić rząd i oddać decyzyjność ludziom – zrzeszonym w panelach obywatelskich. To jest moja motywacja i z nią kleję się do bramy.