W klatce 11, u doktora i scenarzystki, jeszcze nie opadły nerwy. Bo niby jest w kamienicy brama z portierem, w każdej klatce domofon, a i tak całymi tabunami zwalili się tu dziennikarze. Dzień po, dwa dni po i jeszcze przez następne chodzili i pukali. Chcieli rozmawiać o marszu i pożarze. Scenarzystce się przypomniało, jak po sąsiedzku umierał 11 lat temu prof. Religa. Jakiś paparazzi usadził się wtedy z wielką lufą i przez okna śledził, jak śmierć postępuje, aż musiała pójść do pani Religowej i uprzedzić, żeby w mieszkaniu zasłonili zasłony. A teraz o czym tu rozmawiać? Faszyści szli w marszu i tyle – kwituje doktor.
Ich balkon nienaruszony. Ci, którzy rzucali racami, celowali w ten obok, na którym tęczową flagę i baner Strajku Kobiet wywiesiło wydawnictwo dziecięce Dwie Siostry, choć ostatecznie tam też nie dorzucili. Trafili dwa piętra niżej, w pracownię witkacologa. Wydawnictwo na razie ściągnęło banery, ale debatuje, czy nie powiesić ich znowu. Witkacolog i fotograf Stefan Okołowicz cały czas czeka na szklarza, na razie w puste, popalone okienne ramy upycha foliówki i styropian.
Wszyscy myślą, że tylko on przez ten marsz ucierpiał, ale w kamienicy wiedzą, że byli też inni. Lekarka z mężem inżynierem, klatka 1, najpiękniejszy i najbardziej ukwiecony balkon nad główną bramą, jedli akurat świąteczny obiad, gdy wybuchająca raca przepaliła im drzwi balkonowe i wpadła do pokoju. Na szczęście nikt nie ucierpiał.
Kilka pięter pod nimi, w bramie głównej, w swoim gabinecie siedzi prezes spółdzielni mieszkaniowej, choć równie dobrze można powiedzieć prezes kamienicy. Robi bilanse odpowiedzialności, win, strat i uszczerbków, zarówno dla substancji mieszkaniowej, jak i ludzkiej, które nastąpiły w wyniku ostatnich zdarzeń. Wciąż jeszcze nie może się otrząsnąć.