Kiedy latem zeszłego roku ocieliła się najstarsza krowa, Łasuszka, przewodniczka słynnego stada, obrońcy wolnych krów koczujący w namiotach nad Wartą nazwali jałówkę Meggy. Na cześć Magdy Nowak, która zainicjowała walkę o stado z Deszczna. – Zastanawiam się, czy Łasuszka jeszcze żyje, bo Meggy na pewno już nie ma – mówi Magda. – Kiedyś cała Polska tym krowom kibicowała, nawet prezydent zabrał głos w obronie ich życia. A teraz dogorywają w Lipkach Wielkich i nikogo to nie obchodzi. Nie tak miało być.
Do Lipek Wielkich, do gospodarstwa Moniki Pietrzak i Mariusza Myszkowskiego, krowy trafiły pod koniec stycznia ub.r. Był to finał dramatycznych wydarzeń, które rozegrały się wcześniej. Jesienią 2018 r. na liczące niemal 200 sztuk stado dorodnych byków, jałówek i cieląt, które od kilkunastu lat żyło półdziko na nadwarciańskich łąkach gminy Deszczno w województwie lubuskim, wydano wyrok. Stado miało co prawda właściciela Pawła Skorupę, który zarejestrował krowy w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa jeszcze w 2004 r., ale przestał się nimi zajmować. W listopadzie 2018 r. został skazany za znęcanie się nad krowami poprzez ich porzucenie. Tymczasem stado żyło na swobodzie, rozmnażało się; liczba wolnych krów stale rosła. Protestowali okoliczni mieszkańcy – krowy wchodziły w szkodę, byki terroryzowały okolicę.
W końcu powiatowy lekarz weterynarii nakazał likwidację stada, co potwierdził Sąd Rejonowy w Gorzowie Wielkopolskim. Krowy miały być ubite w rzeźni i spalone jako potencjalne źródło zarazy. Przeznaczono na to 350 tys. zł z budżetu Ministerstwa Rolnictwa. Według urzędników stanowiły zagrożenie epidemiologiczne, bo nie były zakolczykowane ani regularnie badane i szczepione. Wiosną ówczesny minister rolnictwa Jan Ardanowski kazał „zrobić porządek” i 1 maja 2019 r.