W umarzaniu takich spraw białostoccy śledczy mają spore doświadczenie. „Ciemiężyciele i otumaniony, pasywny żydowski motłoch będzie chciał was rzucić na kolana, przeczołgać, przemielić, przełknąć, przetrawić, a na koniec będzie chciał was wypluć, bo jesteście niewygodni” – głosił w kwietniu 2016 r. ksiądz Międlar podczas mszy w katedrze białostockiej z okazji 82. rocznicy powstania Obozu Narodowo-Radykalnego. Doniesienie o podejrzeniu popełnienia przez niego przestępstwa złożyło Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita. Wtedy prokuratura w Białymstoku szybko sprawę umorzyła, w cytowanych wyżej słowach i wielu innych, jakie wtedy padły, nie dopatrzyła się niczego nagannego, bo to tylko liturgia.
Kilka lat temu jeden z białostockich prokuratorów uznał, że swastyka wymalowana na murze to hinduistyczny symbol szczęścia i w żaden sposób nie propaguje nazizmu, a inny stwierdził, że swastyka to symbol słowiański. W tym samym czasie wyznawcy słowiańsko-hinduistycznego symbolu grasowali po stolicy Podlasia, polując na tzw. obcych. Próbowali spalić mieszkanie, w którym przebywał ze swoją polską żoną obywatel Indii. Nawet całkiem ślepy i głuchy prokurator nie mógłby tego zinterpretować jako płomienia przyjaźni polsko-hinduskiej, więc śledztwo wszczęto, ale sprawców nie namierzono.
W 2018 r. decyzją Prokuratury Krajowej do białostockiej prokuratury ponownie skierowano śledztwo w sprawie Międlara, już byłego księdza. Tym razem za słowa, którymi raził we Wrocławiu, w Warszawie i na łamach skrajnie prawicowych mediów. Białystok miał oskarżać, ale okazał się redutą obrony księdza-narodowca, co było z góry do przewidzenia.
Walka z lewactwem i banderowcami
Zanim śledztwo w sprawie publicznego znieważania oraz nawoływania do nienawiści wobec osób narodowości żydowskiej i ukraińskiej przez (wówczas jeszcze czynnego) księdza Jacka Międlara trafiło do Białegostoku, toczyło się w Prokuraturze Rejonowej dla Warszawy Żoliborza.