Tlen się ulotnił
„Pacjenci się duszą”. Kulisy tragedii w poznańskim szpitalu
Niewielu lekarzy, pielęgniarek i ratowników medycznych chce mówić o tym, co stało się o poranku 30 marca. Część do tej pory nie otrząsnęła się z szoku. Inni boją się szefów. Cofają zgody na rozmowę: – Sprawą zajmuje się prokuratura, a ja nie jestem upoważniony. Mimo to udało nam się zdobyć informacje o tym, jak przebiegał feralny dyżur.
Opowieść lekarza (1)
N. jest lekarzem. Pracuje w szpitalu tymczasowym i tyle możemy o nim napisać. Zgodził się porozmawiać o zdarzeniu.
– Kiedy zaczęły się kłopoty?
– Jeszcze na nocnej zmianie około 5 rano zaczęło spadać ciśnienie tlenu w instalacji. Wszyscy wiązali to z jakąś awarią. Przenoszono pacjentów z jednej hali na drugą. Potem wszystko się ustabilizowało.
– Kiedy było wiadomo, że sprawa robi się poważna?
– Około 8.30 ktoś krzyknął: „Wszyscy do wentylowania workami ambu”. Kto mógł, pobiegł tam, żeby ratować chorych. Część lekarzy jeszcze nie zeszła z nocnej zmiany, więc też rzucili się na pomoc. Tych, co już wyszli, zawracano telefonicznie. Tlenu jeszcze trochę było, ale około 9 skończył się zupełnie i zaczęła się apokalipsa.
– To znaczy?
– To suma dramatycznych opowieści. W szpitalu tymczasowym jest ponad 250 chorych. 9 na 10 potrzebuje tlenu. Ci w lepszym stanie mają saturację (tj. nasycenie krwi tlenem) rzędu 92–95 proc. Kiedy brakuje tlenu, ten wskaźnik spada do 80 proc. To mało, ale jakoś można to przetrwać. Gorzej z pacjentami w ciężkim stanie.
– Co się z nimi działo?
– Spadali nawet do trzydziestu kilku procent. To dramatycznie mało. Na intensywnej terapii – około 15 łóżek, wszyscy są pod respiratorami – brak tlenu oznacza katastrofę.