Siwy, 66-letni Piotr Wawrzecki, syn Stanisława (brat przyrodni aktora Pawła Wawrzeckiego), drukarz z zawodu, 15 marca tego roku siedzi samotnie przed salą rozpraw pośród marmurów i szkła w Sądzie Apelacyjnym przy pl. Krasińskich w Warszawie. Czeka na wyrok w sprawie zwrotu skonfiskowanego jego rodzinie wyrokiem z 1965 r. mienia. Kolejny zresztą.
Na pytanie, ile ma za sobą procesów, rozpraw, ile dni spędził w sądach, tylko macha zrezygnowany ręką. Tylko tu, w Sądzie Apelacyjnym, jest już chyba po raz ósmy. Scenariusz za każdym razem wygląda tak samo: sądy odrzucają jego pozwy o zwrot majątku, on to zaskarża, apelacja przyznaje mu rację i nakazuje sprawę rozpatrzyć. Dziś czeka na rozprawę w Sądzie Apelacyjnym. W pierwszej instancji przegrał, bo sędzia uznał, że jego roszczenia się przedawniły.
Sądowa batalia syna Wawrzeckiego trwa już od 17 lat. Tyle czasu upłynęło, odkąd w 2004 r. Sąd Najwyższy na wniosek rzecznika praw obywatelskich, popierany zresztą przez obecnego na sali prokuratora, uchylił wyrok skazujący jego ojca na karę śmierci. I zasądzający jako karę dodatkową przepadek mienia.
Kara
Dzień, w którym ten wyrok został wydany, Sąd Najwyższy nazwał najczarniejszym dniem wymiaru sprawiedliwości. Wawrzecki ojciec dostał KS w procesie, który nie był ani rzetelny, ani sprawiedliwy. „Potrzebne jest, aby wymiar sprawiedliwości mógł zakwestionować tę jedną z ciemnych kart swej historii”, napisano wzniośle w uzasadnieniu uchylającym.
Wtedy, w 1965 r., proces Wawrzeckiego ojca był typową pokazówką. 400 osób aresztowano, zarzucając im udział w kradzieży mięsa przeznaczonego do państwowych sklepów i sprzedawanie go prywatnie i pokątnie. Hersztem działającej na wielką skalę szajki miał być Stanisław Wawrzecki, wówczas dyrektor Miejskiego Handlu Mięsem Warszawa Praga.