Lodówki, zwane społecznymi, zaopatrywane co rano w odbierany z marketów darmowy prowiant z krótkim terminem ważności, ostatnio karmią przede wszystkim tych, których pokonało pandemiczne bezrobocie i związana z tym egzystencjalna apatia, oraz emerytów nienadążających za wzrostem cen spożywki.
Niedawno o tym nowym przepisie na życie poszła fama w Hrubieszowie. Mimo ustalonego odgórnie niepisanego savoir vivre’u stania odbywają się przed lodówką walki o przetrwanie.
Pan żeś tu nie stał
Kolejka ustawia się o świcie, choć busik z towarem zjeżdża dopiero przed 10. Początkowo wykładano go na stolikach z zaproszeniem, by brać, co komu pasuje, żadnych limitów ani zapisów na karteczki. Beneficjentami mieli być głównie ludzie starzy. Nieroszczeniowi z natury i przyzwyczajeni do biurokracji początkowo nie dowierzali, że tu będzie rozdawane. Dopytywali Martę Majewską, hrubieszowską burmistrz i inicjatorkę lodówki, czy naprawdę nie trzeba się legitymować paskami z renty ani okazywać wypełnionych maczkiem podań potwierdzających niedostatek.
Ale zaczęły się takie przepychanki o każdy kęs, że podczas natarcia na lodówkę zdemolowano trzy stoliki ustawione obok. – Odezwał się w ludziach – skonstatowała burmistrz ze smutkiem – zrozumiały w tych czasach instynkt przetrwania. Zwłaszcza odkąd młodsi zrobili zwiad i choć przychodzili jako ostatni, zaczęli wypychać tych nieporadnych, wychowanych w starym stylu – jakby mało im było pięćsetek na dzieci. Najwięcej destabilizacji wprowadzały lokalne cwaniaczki z plecaczkami – pakowały w nie, ile się da, z zamiarem przehandlowania prowiantu na butelkę. Wtedy i w taranowanych starszych obudził się zew walki.
Kto silniejszy, ten drugiemu wyrywał i dla tych w ogonie ciągle nie starczało.