Z nagłówków gazet nie schodzą Melinda i Bill Gatesowie. Wzorcowa para o ułożonym życiu, która po 27 latach w małżeństwie i ponad trzydziestu w związku postanowiła się rozwieść. W tle nie ma romansu czy nieślubnego dziecka. Nie ma awantur, alkoholu czy życia na dwa kontynenty. Ani wojny pomiędzy rozwodzącymi się – przeciwnie, padła już zapowiedź o wspólnej pracy Melindy i Billa w fundacji charytatywnej, do której państwo Gatesowie przekazują większość liczonego w miliardach majątku. Pani Gates oświadczyła, że w jej życiu otworzył się nowy etap, i należy uporządkować także sferę formalno-symboliczną.
Podobnymi refleksjami dzieli się w Polsce Beata Kozidrak. Mówi, że długo dojrzewała, by zrobić krok z małżeństwa – rozpoczętego jeszcze w akademiku – w samotność. Jednak z perspektywy czterech lat po rozwodzie okazało się, że warto było. Tłumaczy, że były mąż jej nie tłamsił ani nie tworzył barier. A jednak, żyjąc przy nim, nie umiała stanąć na własnych nogach. W tak wielu kwestiach opierała się na mężu, pełniącym jednocześnie funkcję jej menedżera i dyrektywnej głowy domu, że abdykowała z kierowania własnym życiem. Poczucie, że może polegać na sobie i zajmować się sobą, było dla niej odkryciem, które nazywa „całkiem nowym rozdziałem w życiu”.
Dziesięciominutowcy
Tuż po pięćdziesiątce „nowy rozdział” ogłosiła też Agnieszka Graff, pisarka, popularna wykładowczyni UW. Wcześniej żona francuskiego fotografa, z początkiem roku ogłosiła w mediach społecznościowych, że pieką z żoną ciasteczka. Ślubu nie mają, bo nie pozwala na to pisowskie państwo oraz covid, ale ten post należy traktować jako coming out.
Ale równie często nie chodzi o to, by coś zmieniać. Raczej o to, że dobrze jest, jak jest – dzieci odchowane, małżonkowie w dwóch osobnych pokojach albo wręcz w dwóch różnych mieszkaniach, lubiący się, ale pomysł, że mieliby jeszcze coś wspólnie robić, wzbudza w nich wzruszenie ramion albo uśmiech.