JULIUSZ ĆWIELUCH: – Starość można polubić?
MARTA LIPIŃSKA: – Można się z nią układać. Troszkę ją oszukiwać. Niedobrze się z nią zaprzyjaźniać, bo człowiek robi się zgorzkniały, obojętnieje. Żyjesz za szklaną szybą. Bardziej trwasz, niż jesteś.
I pani to wszystko wie z doświadczenia?
Ja to wszystko wiem z obserwacji, bo aktor to jest takie zwierzę, które ciągle podgląda, które ciągle się uczy. Ma zmysły jak drapieżnik. W głowie mam góra 70 lat. Jeszcze rok temu powiedziałabym, że dużo mniej, ale podcięła mnie ta pandemia strasznie. Wszystkich nas podcięła.
Aktorów podcięła finansowo.
Podcięła, ale trudno, żebym narzekała, bo ani wiele nie potrzebuję, ani nie mam specjalnie na co narzekać. Ale młodym współczuję, bo oni tak już sobie życie układali, żeby za bardzo się nie wiązać z jednym miejscem. Kiedy przyszła pandemia, pozostawali bez etatów, bez wsparcia. Teatr to zawsze była baza, żeby zdobywać zawód. Do szkoły idziesz z talentem. Wychodzisz z jakąś podstawą. Ale zawodu uczysz się w teatrze. Tu możesz szlifować, możesz skonfrontować się z publicznością, no i masz się od kogo uczyć. Jak pójdziesz od razu grać seriale, to czego się tam nauczysz? Reżyser zawsze pochwali. Plan zdjęciowy jest krótki i drogi. Leci się z tym materiałem, byle szybciej. Kończy się na tym, że ci sami aktorzy grają te same role, tyle że w różnych serialach. Czasem aż zęby bolą, bo widać, że to jest robione po linii najmniejszego oporu.
Łatwo powiedzieć: idź na etat do teatru, jak się jest żoną dyrektora teatru.
Widzi pan te afisze w gabinecie? Tu jest całe dziedzictwo Teatru Współczesnego. Moje nazwisko pojawia się na ścianie, pod którą pan siedzi, i ciągnie się przez wszystkie kolejne, bo do pracy tutaj przyszłam dokładnie 59 lat temu.