Ewy nikt nigdy nie widział z alkoholem, nie kupiła u mnie nawet butelki piwa. Nie podniosła ręki na dzieci, nie chodziły brudne ani głodne. Niczego im nie brakowało, starsze kupowały tymbarki, nietymbarki, młodsze wyciągały rączkę z pieniążkami i pytały, na co wystarczy. I każdemu mówiły „dzień dobry” – opowiada właścicielka sklepu.
Spożywczy to centrum dolnośląskiego Dalkowa, topograficznie i towarzysko. Po drugiej stronie ulicy jest dawna szkoła, teraz dom 37-letniej Ewy Bryły. Kto wchodzi do sklepu, sprzedaje złość na sądy i kuratorów. – Tyle człowiek słyszy historii, że matka czy ojciec piją i biją, a nikt nie zabiera im dzieci. A tu kobiecie odebrali całą dziewiątkę, bo niby co?! Pani kurator zastała nieporządek w domu raz czy dwa? Niech sama spróbuje żyć jak w pałacu z taką gromadą. Że nie łączyli się na lekcje zdalne? Światłowód dopiero do nas idzie, ludzie nie radzili sobie przy dwójce czy trójce, niedziwne, że i Ewy dzieciaki miały czasem problemy z łączami – Izabela Lepucka (27 lat, koleżanka Ewy) oraz pani ubrana na sportowo-markowo mówią niby osobno, ale jedna drugiej potakuje.
Wieś sklepowa wie, jak „to” się odbyło: podjechał bus i osobowy, zapakowali dzieci, Ewa nie wyszła z domu, nie była w stanie. Młodszym powiedziała, że jadą na wakacje, starsze wiedziały, co się dzieje. – Płakały nawet kobiety, co zabierały dzieci – mówi Ewa Bryła beznamiętnie, jakby chodziło o cudze. Opiekuje się akurat Szymkiem (5 lat), Oliwierem (2,5 roku) i Hanią (5 miesięcy), ale to sąsiadów. Jej od końca kwietnia są w placówce socjalizacyjnej (dawnym domu dziecka) w odległych o 30 km Polkowicach.
Wersja dla świata
Lila ma 15 miesięcy, jest pogodna, nie boi się obcych, żywe srebro, wszędzie jej pełno.