Anka stara się mówić spokojnie, choć co jakiś czas załamuje jej się głos, a w oczach stają łzy. Wtedy milknie, zaczyna głęboko oddychać i macha ręką, jakby odganiała komara. – Czułam, że coś się dzieje z moim dzieckiem. Matka zawsze czuje takie rzeczy. Problemy w szkole, którą sam sobie wybrał. Wciąż spał. Korepetycje nie przynosiły żadnego efektu. Jedna poprawka, druga, powtarzanie klasy. Ale kiedy mi w końcu powiedział, o co chodzi, jakby mi sufit spadł na głowę. Płakałam trzy dni – opowiada.
Anka rok temu dowiedziała się, że jej syn jest transkobietą, a więc kobietą w ciele mężczyzny. Pierwsza myśl? Co zrobiła nie tak. Może to jej wina? Zaczęła się zastanawiać, czy w ciąży jadła jakieś leki, czy chorowała. A jeśli to wcale nie w ciąży, tylko później, kiedy go wychowywała? Biegała z nim na lekcje muzealne, do galerii. No, ale przecież były też wyprawy w góry, spacery po parku, basen, szachy. Tylko w piłkę nożną nie chciał grać. Żadnych bójek z chłopakami. Przeklinać zaczął dopiero pod koniec gimnazjum. Po prostu był grzeczny. Może za grzeczny? Może za bardzo lubił się przytulać do niej. Mąż wtedy się denerwował, że chowa maminsynka, że trzeba z Piotruni zrobić twardziela, faceta samodzielnego, a nie takiego, co ciągle przy jej spódnicy.
– Prawdę mówiąc, jak zaczął dorastać i był w liceum, myślałam, że jest gejem. To pewnie byłoby dla wszystkich łatwiejsze, bo geje wyszli z szafy. Ale nie jest. I od roku myślę o moim dziecku, które poda nas do sądu, by uzgodnić płeć. Które powiedziało mi, że w grudniu zaczyna terapię hormonalną. Które zamierza zebrać pieniądze na operację. Nieodwracalną. Bo nie może żyć w skórze, w której się urodziło – Ance z płaczu zaczyna drżeć broda.
Życie rodzinne 1. Opowieść ciotki
Był listopad albo grudzień.